Julia Hartwig pisała kiedyś w wierszu „Niepewność”: „Ale tyle jest uwodzicielskiej mocy w samej urodzie świata / taka nasza niepewność co ułudą a co prawdą / że wciąż wpadamy w pułapkę uczuć i doznań / i nie chcemy pozbawiać się żadnej radości / nawet wiedząc jak niewiele są warte i krótkotrwałe”. Nic dzisiaj nie jest tak narażone na złudzenia, jak relacje międzyludzkie. Tym bardziej, gdy zasadniczym ich budulcem są uczucia. Na uczucia zawsze trudno liczyć, choć jednocześnie bez nich nie sposób budować relacji. Coraz więcej osób posiada kruchą strukturę psychiczną, poranioną i obolałą, i paradoksalnie, doświadcza wielu niespełnień w naszym świecie niezliczonych możliwości. Kultura masowa i napędzające ją media są jedną wielką grą na uczuciach. To, co przeżywamy jest ciągle poddawane reinterpretacjom przez psychologów, socjologów i specjalistów od reklamy. W takich warunkach wszystko, co czujemy musi się stawać coraz bardziej niejasne.
Głęboko dręczący dzisiejszych ludzi problem złudzeń co do
miłości podjął Iwan Wyrypajew, młody rosyjski dramaturg i reżyser, rodem z
Irkucka. Pod koniec maja 2012 roku wystawił w krakowskim Teatrze Starym jedną
ze swoich licznych sztuk: „Iluzje”. Sam autor raczej woli nazywać ją spotkaniem
niż przedstawieniem, spotkaniem aktorów z widzami, autora i reżysera z ludźmi
borykającymi się tak jak on z miłością. Sztuka, obsadzona znakomitymi artystami
(Anna Dymna, Krzysztof
Globisz, Katarzyna Gniewkowska i Juliusz Chrząstowski) bardzo się
spodobała krakowskiej publiczności. Trzy spotkania z bohaterami „Iluzji”
zamknęły sezon 2011/2012; cztery - otworzą sezon 2012/2013.
W Polsce to już druga inscenizacja tego dzieła, po wystawieniu
go na deskach warszawskiego Teatru na Woli w reżyserii Agnieszki Glińskiej.
Premiera odbyła się we wrześniu 2011 roku. Sam Wyrypajew wyreżyserował w Polsce
już kilka swoich sztuk (Księga Rodzaju nr
2 i Lipiec, Sny, oraz Tlen, która to sztuka zebrała najwięcej
nagród).
„Iluzje” to osiemdziesięciopięciominutowa sztuka o miłości
(czas odmierza widoczny na scenie elektroniczny zegar z sekundnikiem). Sztuka
jest w istocie zbiorem kilkunastu opowieści o ostatnim etapie życia dwóch
małżeństw z około pięćdziesięcioletnim stażem, przeplatane historiami z
dzieciństwa, młodości, wieku dojrzałego, w których oni sami dochodzą do głosu. Małżonkowie
w podeszłym wieku chcą powiedzieć o tym, czemu poświęcili życie: o miłości. Jednak
będąc prawie już na łożu śmierci dokonują odkryć, które wstrząsają całym
życiem. Odkrywają, że żyli w iluzji. Szybko jednak okazuje się, że i te
odkrycia były iluzjami.
Czwórka serdecznych przyjaciół scharakteryzowana jest wyraźnie,
ciepło, a czasem trochę ironicznie. Albert to dobry człowiek. Sandra to
kochająca kobieta, uosobienie miłości. Margaret jest kobietą z poczuciem
humoru. Denis to ten, który zawsze mówi prawdę. Na scenie cztery krzesła, które
po kolei zajmuje czwórka aktorów-opowiadaczy. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
Ale aktorzy nie grają ról sędziwych małżonków. Oni są tylko opowiadaczami. Nie
wchodzą ze sobą w relacje czy dialogi. Jedynie przekazują sobie mikrofon. Każde
z nich ma swój zestaw historii do opowiedzenia. Nie utożsamiają się z
bohaterami sztuki. Zawsze wprowadzają swoje kwestie zapowiedzią typu: „A teraz
opowiem o…”, „A o to historia o tym, jak …”. Owe historie z życia opowiadają o
tajemnicach tych osób, o ich niespełnionych pragnieniach. Margaret chciałaby
być zdobywana. Denis pragnie, by mu uwierzono w dziwną historię z dzieciństwa.
Sandra nie czuje się zrozumiana. Albert chce być uważany za dojrzałego,
poważnego mężczyznę.
Prosta scenografia, oszczędność ruchu, gestu, muzyki
sprawia, że z mocą wybrzmiewa słowo. To ono, tak jak w tradycyjnym teatrze
kreuje wielowymiarową przestrzeń. Niewiele akcji, ale ogromne natężenie emocji.
Gęstnieją one w istotne prawd o ludzkim życiu i kochaniu (szybko przychodzą na
myśl opowiadania Czechowa). Kiedy po opowiedzeniu pierwszych historii kurtyna
unosi się, widzimy światła wzmacniaczy i elektronicznego sprzętu nagłaśniającego,
które spiętrzone migocą swoimi światełkami jak nocne miasto. To tak jakby
dopiero co wybrzmiałe opowieści, tak wyraźne, poruszające, nagle stawały się
opowieściami milionów ludzi posegregowanych w swoich mrówczych mieszkankach
zawieszonych w nieprzeniknionym mroku. Bo czyż nie jest tak, że każdy z nas
gmatwa się w iluzjach dotyczących najważniejszych spraw w życiu?
Coraz częściej można spotkać ludzi, którzy są w stanie
zaprzeczyć nieraz dziesiątkom lat wspólnego życia i miłości. Mówią: nie
kochałem cię przez te lata. Podobnie jak Albert, który zaprzecza pięćdziesięciu
latom wspólnego życia. Jest olśniony prawdą, która zrozumiał: „nie kochałem Cię
Margaret, kochałem inną kobietę”. I ta nowa olśniewająca prawda, jeszcze tego
samego dnia okazuje się złudzeniem. Ale niestety, choć było to tylko złudzenie,
iluzja przyniosła nieodwracalne już nigdy skutki w życiu najbliższych ludzi.
Szczególną rolę ma młoda dziewczyna, która stoi z boku
sceny. Zdaje się dyrygować całym przedstawieniem; trochę niefrasobliwe, młode,
postrzelone dziewczę, bawi się komputerem, opowiada parę przekornych
historyjek, pstryczkiem zapala i gasi światło, włącza, wyłącza i ścisza muzykę.
Raz po raz wchodzi w słowo, jak nieproszony, natrętny gość, ze swoimi głupimi
powiedzonkami i zachowaniami. Czy to nie jest ten zimny, obojętny,
powierzchowny i głupi świat, którego nic nie obchodzi to, że ktoś się pogubił i
który nie może dać żadnego oparcia?
Ważna sztuka, bo poważnie pyta o miłość i w tym pytaniu
wyłamuje się ze współczesnych konwencji mówienia o niej. Według czego mierzymy
sens życia? Do czego przywiązujemy wagę? Czy nasza dzisiejsza prawda nie jest
czasem fałszem i iluzją? Kto nas o tym zapewni, że tak nie jest? Na czym to
wszystko oprzeć? Czy jest jakiś fundament? A gdy go jednak nie ma, czy wtedy
nawet najbardziej wspaniała ludzka miłość ma sens? Przecież w sekundzie ktoś
może sobie nagle „uświadomić”, że to tylko złudzenie? Dlatego tak mocno
wybrzmiewają ostatnie słowa spektaklu, niejako testament i największe
pragnienie człowieka, który kocha i dla którego miłość jest sensem życia:
„Przecież musi być coś stałego w tym zmiennym kosmosie…”
Zastanowił mnie mocno ten tekst. Jestem na rozdrożu i często ostatnio zastanawiam się, jakie jest źródło tego, że ten świat, mimo całego zła i szpetoty, wciąż trwa, wciąż się odnawia. To ostatnie zdanie daję nadzieję, że to wszystko ma sens.
OdpowiedzUsuń