poniedziałek, 30 maja 2011

Znak ! (?)

Polska młodzież – nadzieją Kościoła?

Miesiąc maj inspiruje do refleksji o młodzieży i jej relacji do religii i Kościoła. Jest to przecież czas pierwszych komunii dzieci, a więc doświadczenia inicjacji chrześcijańskiej. Jest to też miesiąc matur, czyli, m.in. punkt, kiedy młodzi ludzie, po latach katechizacji, wymykają się na zawsze bezpośredniemu wpływowi Kościołowi. Czy jeszcze kiedyś powrócą, tym razem dobrowolnie? Czy te lata nauczania religii przyniosą jakieś owoce?

W swoim interesującym studium, wybitny polski socjolog religii, ks. Janusz Mariański, bardzo realistycznie ocenia sytuację. Stwierdza, że choć w kwestii religijności młodzieży polskiej niewiele jest przesądzone (przy czym religijność nie znaczy katolickość czy kościelność), to jednak jedno jest pewne: „nie ma już możliwości pozyskania całej młodzieży polskiej dla Kościoła czy religii chrześcijańskiej”. I co więcej: „młodzież polska, nawet jeżeli w obecnej fazie przemian może być jeszcze w większości traktowana jako religijna, nie przywróci wprost chrześcijaństwa Europie, nie przyczyni się bezpośrednio do zahamowania procesów sekularyzacyjnych w krajach najbardziej zlaicyzowanych” .

Myślę, że jest to słuszne. Młodzi ludzie znajdują się między bardzo potężnymi biegunami wyznaczającymi pola napięć w przemianach społeczno-kulturowe w Polsce. Wielu dojrzałych i wykształconych ludzi, co więcej, wielu ludzi Kościoła, często nie radzi sobie ze znalezieniem właściwej drogi w spluralizowanym świecie. Czy więc można takie zadanie stawiać przed młodzieżą? Czy nie jest to zbyt łatwa ucieczka od odpowiedzialności ludzi dorosłych?

Trudno wymagać od młodych ludzi determinowania chrześcijańskiej tożsamości Polski, kiedy sama ta młodzież jest właśnie na tym etapie życia w trakcie formowania własnej tożsamości. Przy czym współcześnie jest to dla młodych ludzi o wiele trudniejsze zadanie. Wolny rynek wymusza potrzebę szybkiego określania siebie co do bardzo wielu tożsamości: jeśli chodzi o rodzaj wykształcenia, zawód, tożsamość seksualną, kulturową, religijną, polityczną itd. Parę dekad wcześniej zbudowanie wielu z tych tożsamości przychodziło o wiele łatwiej, a nawet może nieraz było niemal oczywiste. W kontekście pluralizmu jest to zadanie nieraz przekraczające możliwości kruchych psychicznie i duchowo młodych ludzi. W najlepszym razie zabiera im to bardzo dużo czasu.

Czy w tym wszystkim pomaga coś katechizacja, ten główny wysiłek polskiego Kościoła. Badania pokazują, że mimo wszystko młodzież traci kontakt z Kościołem. Jeśli chodzi o doktrynę katolicką, w pełni ortodoksyjna jest mniej niż połowa młodzieży szkolnej. Wskaźnik dominicantes pośród maturzystów waha się wokół 30 procent. Szacunkowo tylko trzecia część młodych aprobuje w całości doktrynę moralną Kościoła. Według ks. Mariańskiego, istnieją „uzasadnione obawy, że prowadzona z wielkim rozmachem katechizacja w szkole nie zapobiegnie w przyszłości emigracji młodzieży z Kościoła”. I gdzie indziej: „nie wydaje się, że katecheza szkolna jest w stanie odwrócić tendencje permisywne i relatywistyczne w stosunku do wielu norm moralności katolickiej”. Lekcje religii w szkole zdają się nie pomagać młodzieży w kształtowaniu ani religijności ani moralności.

Oczywiście, ktoś może twierdzić, że być może katechizacja przynajmniej sprawiła, iż procesy przemian religijności nie są tak gwałtowne, jak przypuszczano, że wszystko zachodzi stopniowo, powoli, ewolucyjnie, dając czas na refleksję i odpowiednie działania. Trudno powiedzieć. Raczej trzeba chyba przypuszczać, że to pojawienie się ogromnej ilości nowych wspólnot przyniosło ten efekt spowolnienia. Przed rokiem 1989 była to tylko Oaza; teraz mówi się o 150 różnych ruchach i wspólnotach religijnych w Kościele i milionie osób w nie zaangażowanych. To tutaj kształtuje się wiara i moralność przeżyta i zintegrowana we wszystkich swych aspektach: intelektualnym i emocjonalnym, indywidualnym i wspólnotowym. We wspólnotach może się rodzić osobista wiara, przeżyta głęboko i dobrowolnie przyjęta.

Jednakże zwraca się czasami uwagę, że brakuje tym wspólnotom księży, że trudno jest znaleźć duchownych, którzy by chcieli i potrafili towarzyszyć wspólnotom, szanując jednocześnie ich szczególne charyzmaty i pomagając im formować się według linii programowych, które sobie wyznaczają. Potwierdza to ks. Mariański: „W ostatniej dekadzie wyraźnie zmniejszyło się zainteresowanie duchowieństwa ruchami i wspólnotami religijnymi oraz stowarzyszeniami katolickimi”. Czy nie dlatego, że księża są przemęczeni pracą w szkole? Być może to nacisk na przygotowanie księży do formacji wspólnot, a nie przeciążenie studiów pedagogizacją, mogłoby zapobiec przewidywanej przez ks. Mariańskiego tendencji, że „zmiany w religijności młodych Polaków będą zmierzać nie tyle w kierunku sekularyzmu (ateizm, indyferentyzm), ile raczej będą wiązać się zakwestionowaniem Kościoła jako instytucji religijnej i społecznej zarazem”. Tak więc młodzież najprawdopodobniej pozostanie religijna ale już nie będzie to religijność kościelna, katolicka. Rozrośnie się raczej zjawisko wierzeń i praktyk paralelnych, alternatywnych, tego co się nazywa religijnością rozproszoną, nieusystematyzowaną, pozainstytucjonalną, synkretyczną, skrojoną przez każdego indywidualnie.

W końcu wydaje mi się istotne by zauważyć, że chrześcijaństwo winno być przede wszystkim budowane w oparciu o ludzi dojrzałych, życiowo ustabilizowanych. Pan Jezus w pierwszym rzędzie zwracał się do ludzi dojrzałych, im poświęcał najwięcej czasu, energii, z nimi najczęściej przebywał. Bardzo niewiele ewangelicznych scen pokazuje Jezusa nauczającego młodzież albo dzieci. Podobnie dla Kościoła pierwszych wieków katechizacja osób dorosłych była priorytetem. Tymczasem Kościół współczesny, przeciwnie niż Jezusa, angażuje ogrom swojego wysiłku w nauczenie dzieci i młodzieży. Gdzieś przeczytałem interesujące spostrzeżenie: „Pan Jezus błogosławił dzieci, a nauczał dorosłych. Kościół w Polsce naucza dzieci, a błogosławi dorosłych”.

Oczywiście, zwrócenie się do dorosłych wymaga przemyślanego i przemodlonego doświadczenia życiowego przeżytego w kontekście Ewangelii. Wymaga dużych kompetencji teologicznych i duchowych oraz ludzkich (w świecie pojęcia kompetencji czy eksperta są ogromnie istotne; ludzie mają prawo spotykać się w Kościele z kompetentnymi księżmi, ekspertami w sprawach duchowych). Tutaj już nie można liczyć na pomoc władzy rodzicielskiej czy przymusu szkolnego.  Potrzeba odważnych wizji pastoralnych i dynamizmu apostolskiego, być może o wiele bardziej niż w sytuacji młodzieży i dzieci. Ale myślę, że ten kierunek może przynieść ogromne owoce. Takie nadzieje daje mi moje skromne doświadczenie w pracy ze wspólnotą rodziców czy małżonków. Dlatego, choć ostrożnie, mogę podzielać nadzieje wyrażone w końcowym akapicie tekstu polskiego socjologa: „Jeżeli nawet określilibyśmy katolicyzm polski jako „bastion z wieloma rysami”, to równocześnie jest w nim jeszcze wiele uśpionego potencjału, który mógłby prowadzić do rewitalizacji polskiej religijności i swoistego świadectwa Polaków wobec zsekularyzowanej Europy”.

Odniesienia: ks. Janusz Mariański, „Religijność młodzieży polskiej w procesie przemian”, w: Zeszyty Naukowe KUL, 2(2010), ss.39-61. Zobacz też: Janusz Mariański, Religia w społeczeństwie ponowoczesnym. Studium socjologiczne, Warszawa 2010. Janusz Mariański, Emigracja z Kościoła. Religijność młodzieży polskiej w warunkach zmian społecznych, Lublin 2008.

niedziela, 15 maja 2011

Przejście

Jak nie bronić się przed świętością?

Masowo pojawiające się w ostatnim czasie, bardzo różnej jakości publikacje oraz inne medialne przekazy o Janie Pawle II, przedstawiają Papieża jako zwyczajnego człowieka, który płacze i śmieje się, bawi z dziećmi, ściska dłoń nieuleczalnie chorego i potrafi wyjść do każdego człowieka. Jest to miły, pełen ciepła i dobroci człowiek, który całe życie oddał służbie Bogu i innym ludziom. Intencje przedstawiania Jana Pawła II w ten sposób są różne. Jedni chcą wykorzystywać ekonomicznie polski sentymentalizm. Inni, zwłaszcza media katolickie, na ogół chcą pokazać, że jego świętość była bliska każdemu człowiekowi. Jest to próba realizacji pragnienia Jana Pawła II, by każdy człowiek odkrył w sobie powołanie do świętości, nią się zafascynował i wszedł na jej drogę. I rzeczywiście, wielu ludzi fascynuje Jan Paweł II, jego osoba. Ale jakoś nie ruszają dalej – ku świętości. Dlaczego?

Od dawna znana jest prawda, że spotkanie ze świętością jest mysterium tremendum et fascinans. Spotkanie Świętego Boga, jak pokazują choćby opowieści Izajasza i Jeremiasza oraz chrześcijańskich mistyków to także przerażające doświadczenie. W istocie, świętość jest przerażająca, bo wymaga radykalnej zmiany, konfrontacji i zakwestionowania siebie. Sr. Janet Ruffing, doświadczona kierowniczka duchowa pisze: „Ta dynamika reagowania strachem i ucieczką od bliskości z Bogiem – od Jego świętości, nieprzewidywalności, a także od Jego czułości – wynika z faktu, że spotkanie z takim Bogiem staje się, wyraźnym bądź subtelnym, zagrożeniem dla naszego malutkiego uwarunkowanego poczucia ja”. Naturalną reakcją człowieka na świętość jest opór. Paradoksalnie, jeśli prędzej czy później ten opór się nie pojawia, to można mieć wątpliwości, czy człowiek rzeczywiście zmierza do świętości.

Często jest tak, że pragniemy zmiany, ale jednocześnie, gdzieś na głębszym poziomie, nie chcemy wcielić jej w życie. Odczuwamy, że ona nam zagraża. Ludzie często oddalają od siebie możliwość wejścia Boga w ich życie, gdyż wyczuwają coś w tym doświadczeniu, co ich przeraża. Wszyscy wpadamy w popłoch, gdy Bóg się do nas zbliża. A jeżeli nie wpadamy, to być może dlatego, że sobie Boga oswoiliśmy i zneutralizowaliśmy Jego świętość. Wszyscy też na różne sposoby unikamy cierpienia, które wiąże się z rozwojem czy wyzwaniem, jakim jest przyswajanie sobie nowych sposób odczuwania, myślenia i reagowania.

Sr. Ruffing pisze: „większość z nas wynajduje nieskończenie wiele pomysłowych wymówek pozwalających uniknąć nie tylko konsekwencji duchowego doświadczenia, lecz często, co jest jeszcze bardziej zadziwiające, samego doświadczenia Boga, którego przecież, jak twierdzimy, pragniemy”. Czy kupowanie gadżetów z Janem Pawłem II, filmy i wspomnienia, nocne czuwania i pielgrzymki do grobu w Rzymie nie stały się i nie staną się sposobem uniknięcia konsekwencji fascynującego duchowego doświadczenia? Oczywiście, może to być sposób na łagodne prowadzenie w kierunku Tajemnicy. Gdzie jest jednak granica pomiędzy sentymentalizmem, czy gorzej, usprawiedliwianiem się, a mistagogią świętości? Co zrobić, aby wspominanie Jana Pawła II nie stałą się obroną przed świętością, zamiast pierwszym krokiem w jej kierunku?

Można też pytać dalej: czy jesteśmy jako Kościół przygotowani, aby po okresie zachwycania i uniesienia, po okresie fascinosum, pomóc ludziom przejść przez okres tremendum, jakie wywołuje tajemnica Boga i Jego świętości? Jeśli ludzie nie będą w stanie tego przejść, to nie będzie ich wina. Większość oporów przed świętością nie da się pokonać samemu. Niezbędna jest pomoc wspólnoty. Pytaniem jest jak towarzyszyć ludziom by pokonali bariery oporu i lęku przed wtargnięcie we własne życie niekontrolowanej i nieprzewidywalnej Tajemnicy Boga?

Pytanie o to, jak nie bronić się przed świętością nie ma łatwej odpowiedzi. Każdy będzie to przeżywał inaczej. Dlatego być może pewną propozycją jest indywidualne towarzyszenie ludziom i więcej słuchania ich opowieści o fascynacji i przerażeniu świętością. Słusznie zauważa Sr. Ruffing: „Samo to, że osoba korzystająca z kierownictwa regularnie usiłuje artykułować te subtelne i niosące istotne znaczenia doświadczenia religijne, a na dodatek czyni to wobec kogoś, kto naprawdę słucha, intensyfikuje oczekiwanie, że osoba ta odpowie Bogu oraz uporządkuje lub przeorganizuje swoje życie i decyzje w zgodzie z rozwijającą się relacją”. W przeciwnym razie znowu będziemy się biczować i mówić o niewykorzystanej szansie.

Korzystałem z: Janet Ruffing RSM, „Kierownictwo duchowe. Dalsze etapy”, WAM, Kraków 2010.