sobota, 23 kwietnia 2011

Powstań, a zajaśnieje ci Chrystus!

Spiskowa teoria Zmartwychwstania

Ludzie chyba zawsze posiadali tendencje do szukania spiskowych wyjaśnień wydarzeń własnej lub cudzej historii. Mechanizm ten jest gdzieś głęboko zakodowany w psychice człowieka. Wydanie się na pastwę przypadku, niedociągnięć, ludzkiej głupoty albo jakiejś nadprzyrodzonej siły, nad którą nie ma kontroli, byłoby czymś przerażającym. Lepiej więc sobie pomyśleć, że wszystko jest po ludzku racjonalne: jest jakiś wielki plan, który ktoś obmyślił i konsekwentnie realizuje. Należy więc ten plan i tego kogoś wytropić i zdemaskować.

Potrzeba tworzenia alternatywnych narracji odezwała się w faryzeuszach, gdy musieli stawić czoło faktowi Zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. Najpierw, po Jego śmierci, byli oni przekonani, że istnieje wielki plan mistyfikacji: uczniowie wykradną ciało Jezusa, a następnie bezczelnie ogłoszą Jego zmartwychwstanie. Tak więc nazajutrz, to znaczy po dniu Przygotowania, zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: Po trzech dniach powstanę. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: Powstał z martwych. I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze (Mt 27, 62-64).

Gdy okazało się, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, faryzeusze, nie chcąc przyznać się, że ich spiskowa teoria zamiast demaskować została zdemaskowana, postanawiają – o zgrozo! – teorię tę rozpowszechnić: Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu». Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. Gdy w jednej teorii spiskowej pojawiają się dziury i niespójności, stwarza  się kolejną, która wszystko wygładza. I tak ad infinitum. Szokujące. Tak. Ale jakże często się to zdarza i to na naszych oczach.

Żołnierze więc będą mówili: „był wielki spisek, kiedy spaliśmy – może nawet ktoś nas uśpił jakimś środkiem odurzającym – ukradziono ciało Jezusa. Nie wiemy kto, może uczniowie, a może ktoś inny. Całe to chrześcijaństwo to jedna wielka mistyfikacja. Tak jak mówili faryzeusze: I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze.” I rzeczywiście, nie ma wyboru, trzeba uznać te dowody: są przecież strażnicy, byli tam przy grocie całą noc i dzień. A uczniowie sami twierdzą, że ich nie było podczas Zmartwychwstania.

Zmartwychwstanie było dla faryzeuszów czymś, co wymykało się ludzkiej racjonalności, która boi się przyznania roli przypadkowi, zbiegowi okoliczności, nadprzyrodzonej sile. Co więcej, Zmartwychwstanie było dla nich niemożliwe do przyjęcia, bo trzeba by się pogodzić, z tym, że Bóg był z Jezusem, a może nawet On był Bogiem i że zabili nie tylko niewinnego ale i samego Boga. Trzeba by przyznać się do przerażającej pomyłki i głupoty. Tak więc teoria spiskowa jest sposobem ukrywania ludzkiej niezdolności przyznania się do pomyłki i błędu oraz niechęci do zmiany myślenia, czyli nawrócenia. Za cenę oszustwa broni się własnego obrazu siebie, tak jakby nie było prawdą, że errare humanum est.

Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. Faryzeusze wiedzieli co robią, inicjując pewną alternatywną narrację: ludzie lubią, a nawet więcej, potrzebują spiskowych teorii. Ludzie chcą być przekonywani , że wszystko jest już ukartowane i ktoś tym wszystkim tylko steruje. Spiskowe teorie pozwalają bowiem człowiekowi zwolnić się z odpowiedzialności: bo przecież cokolwiek bym robił, to i tak spisek kieruje światem; albo, jest mi źle, spadają na mnie nieszczęścia, bo inni sterują tym wszystkim: nic nie jestem w stanie zrobić.

Jeszcze inne ludzkie potrzeby eksploatował Dan Brown pisząc „Kod Leonarda da Vinci”. Mianowicie, jest to bardzo przyjemne uczucie, gdy wraz z autorem demaskuje się tajemnice, tropi i osacza osoby i wydarzenia z przeszłości. Bardzo nas porusza wyobrażenie jakiegoś sekretu dziejów, pilnie strzeżonego w sejfie albo w bunkrach. Proza Browna działa jak wybawienie z ciemności niewiedzy: wszystko można odkryć w tajnych archiwach, zamazanych znakach, inteligentnie ukrytych symbolach, pozostawionych szczątkach. W ten sposób jasno się ukazuje, co naprawdę kryje się za tym wszystkim: wielki spisek Kościoła Katolickiego. Naiwni wierzący wzbudzają tylko litość, ponieważ boją się sięgać pod powierzchnię tego, co się wydarzyło i odkryć, jak było naprawdę.

W swoim czasie katolicy zdecydowanie występowali przeciw takiemu sposobowi interpretacji ich wiary. Ale czasem zastanawiam się, czy to nie oni właśnie najczęściej ulegają spiskowym interpretacjom w odniesieniu do innych historii. Czy i ludzie Kościoła czasem nie stają się takimi Danami Brownami.

Historią Jezusa nikt nie sterował. Nawet sam Bóg. Boży plan to nie jakaś szczegółowo przeprowadzona akcja niebieskich służb specjalnych, ukartowana przez Boga, w której ludzie grają role marionetek. Nie, każdy jest wolnym człowiekiem. Bożym planem jest zbawić człowieka i Bóg pomimo wszystkich oporów człowieka, ślepych zaułków, na które prowadziła ludzka wolność, wiódł nitkę swoich zamysłów, wciąż na nowo zapraszając do udziału w nim wolnych ludzi i to jako pełnoprawnych partnerów. I zabrało to bardzo dużo czasu.

Jeżeli nawet dla Boga nie było łatwe przeprowadzić swój plan zbawienia, o ileż trudniej jest człowiekowi przeprowadzać jego ludzkie plany. Jakże często mamy doświadczenie tego, że nasze, nawet całkiem zwyczajne zamiary tak łatwo krzyżują nieraz banalne sprawy.

Jako chrześcijanie winniśmy mieć więcej dystansu wobec spiskowych teorii dziejów. Oczywiście, trzeba krytycznie odnosić się do faktów i interpretacji, zadawać pytania i prosić o wyjaśnienia. Jak najbardziej, tego wymaga odpowiedzialność wobec prawdy. Niemniej nie powinniśmy tworzyć alternatywnych spiskowych historii. Łatwo mogą one produkować nienawiść i przemoc, gdy za ich pomocą wmówi się człowiekowi, że jest oszukiwany. Uwikłanie w spiskową teorię jest jednym z mechanizmów produkcji gniewu. Później trzeba tylko nim umiejętnie pokierować. Doświadczyli tego pierwsi chrześcijanie pochodzenia żydowskiego, którzy wiele wycierpieli od swoich braci, zapewne też z powodu owej spiskowej teorii faryzeuszów.

Trzeba jasno i zdecydowanie sobie powiedzieć: spiskowe teorie dziejów to nie jest chrześcijański sposób myślenia!

Cisza przed Zmartwychwstaniem

wtorek, 19 kwietnia 2011

Paschalne Wydarzenia w kinie?

Kilka filmów, które w ostatnim czasie ukazały się na ekranach polskich kin, wydaje się dobrze wpisywać w klimat Triduum Paschalnego. Myślę, że warto je polecić, by może trochę zainspirować się w przekładaniu liturgicznych celebracji Chrystusowych Tajemnic na sprawy codzienności.

Filmy, o który chciałbym napisać, według deklarowanych zamiarów ich twórców, nie miały być religijne. I może dlatego ich religijność przemawia czystym, nienarzucającym się głosem. Trzy wydają się układać w dynamikę, która może proponować ważne przesłanie: Ludzie Boga, Młyn i krzyż oraz Erratum. W tej kolejności. Pierwszy, przez swój temat – dramat zamordowanych trapistów – najwyraźniej eksponuje elementy religijne. Drugi – rekonstruuje i analizuje obraz o religijnym tytule „Droga krzyżowa”. Trzeci natomiast, najbardziej świecki, poza kilkoma rewizytami, wydaje się nie podejmować religijnych wątków.

Filmy całkowicie odmienne. Każdy stworzony w swojej bardzo oryginalnej stylistyce. Łączy je spokojna, kontemplacyjna narracja oraz temat człowieka wobec zła i śmierci. Chciałbym się pokusić o sugestie, które mi osobiście pozwoliły połączyć je w całość i naprowadziły na możliwe sensy Paschalnego Wydarzenia.

W Ludziach Boga, reżyser, Xavier Beauvois z dużym psychologicznym i duchowym wyczuciem ukazuje indywidualny i wspólnotowy proces pracy nad przeżywaniem doświadczenia zagrożenia przemocą, lękiem o życie i pytaniem o sens. Klasztor w Thibirine (co znaczy: ogród) staje się na naszych oczach prawdziwym Ogrodem Oliwnym, gdzie mnisi przeżywają udręki podobne do Jezusowych (J. Święcki). Ujawniają się między nimi napięcia, konflikty, pretensje, strach, cała gama autentycznie ludzkich postaw i zachowań. Wspaniale wplecione sceny liturgii, wspólnotowej modlitwy i ciszy, śpiewane fragmenty hymnów i psalmów, prowadzą serca mnichów do głębokiej jedności oraz wielkiego pokoju i łagodności w powierzeniu się Bogu. Ich wspólnota staje się uobecnieniem Paschalnego Misterium – tajemnicy miłości i złożenia daru z siebie, a w końcu staje się wprost eucharystyczną celebracją. W ten sposób film sugeruje, czym może się stać dla nas Triduum i jak do tego dojść, splatając życie z liturgią.

W filmie Młyn i krzyż, reżyser, Lech Majewski, stara się w obrębie jednego dnia prześledzić zdarzenia, które złożyły się na obraz Petera Bruegla Starszego „Droga na Kalwarię". Kontemplujemy więc leniwie budzący się poranek na flamandziej wiosce, przypatrujemy się zwykłym ludzkim sprawom, a także przemocy i cierpieniu. Gdzieś wokół obrazu porusza się sam Bruegel, który opowiada o intuicji, którą chce wyrazić w swoim dziele (A. Piotrowska).  Wraz z upływem filmowej akcji niepowiązane ludzkie losy zaczynają się układać w harmonijną całość obrazu Bruegla, połączone relacjami charakterystycznymi dla malarstwa, ale przecież wyrażającymi mistyczne przeczucie. Bo wszystko w filmie, jak i w obrazie zaczyna powoli rozjaśniać swoje powiązanie z jednym wydarzeniem: Męką Chrystusa ledwie zauważalną pośród całego zgiełku życia. Losy całej tej masy ludzi, pozornie niezwiązane ze sobą ostatecznie łączą się w jedno wydarzenie, w którego centrum jest Jezusowa Pasja. Bruegel okazuje się mistrzem odnajdywania powiązań pomiędzy przeróżnymi ludzkimi kolejami losu a Paschalnym Wydarzeniem i być może daje wskazówkę, jak można by ukierunkować wielkotygodniową, osobistą refleksję.

Erratum Marka Lechkiego jakby naświetla tę ideę z innej strony. Mianowicie, być może niechcący, wskazuje, jak zwykłe sprawy życia, konflikty i dramaty, wszystko może wejść w dynamikę wydarzenia celebrowanego w Wielkim Tygodniu. Michał przypadkowo w nocy potrąca i zabija kloszarda. Policja uznaje go za niewinnego. Ale przez cały film ta właśnie śmierć w nim pracuje. Ona wprowadza go na drogę poszukiwania informacji o zabitym: kim ten człowiek był, jak żył, co robił, z kim się przyjaźnił. Kloszard okazuje się być cierpiącym człowiekiem, można by powiedzieć „mężem boleści”. To co Michał odkrył o zabitym człowieku pomaga mu trafić na historię własnego cierpienia i łagodnie prowadzi go do konfrontacji z przeszłością, od której z odrazą uciekał, do przepracowania zła w jego życiu, do przebaczenia i pojednania ze swoim ojcem. Powoli zdobywa się na odwagę by stanąć twarzą w twarz z gniewem i złością w sobie, a także frustracją i pustką, które gdzieś w środku go dręczą.

Ostatnia scena przypomina konfesjonał. Ciche pukanie do drzwi mieszkania ojca. I nasłuchiwanie. Owo pukanie jest jak nieporadne wyznanie skrywanego pragnienia budowania więzi. I w końcu ciche pukanie z drugiej strony. Po tej drugiej stronie ktoś jest, ktoś kto chce przebaczyć – i przywrócić synostwo.

Krótko więc ujmując te trzy filmy, można by powiedzieć, że człowiek staje się mocny, gdy angażuje się w wartości, przeżywając to zaangażowanie w duchu Chrystusa. Pascha Jezusa, tajemniczo wpisana w dzieje człowieka, łączy i zespala ludzi i wydarzenia i staje się tajemnicza siłą, która, gdy się ją podejmie, może radykalnie przemienić nawet najbardziej zamknięte przestrzenie serca i dać życie.

Tak niereligijne w zamierzeniu filmy mogą naprowadzać na Paschalne Wydarzenia. Być może fakt, że są one tak głęboko wpisane w strukturę świata i ludzkiej, zarówno zbiorowej jak i indywidualnej historii, sprawia, że, przy odrobinie prawdy o swoim życiu, nie sposób ostatecznie nie wejść w ich dynamikę.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Między tragedią a dramatem

Czy rok żałoby w Polsce to stracona szansa?

Doświadczenie katastrofy w Smoleńsku, jak mało które, dotknęło wszystkich Polaków, niezależnie jakiej opcji światopoglądowej byli. I ciągle jeszcze mocno dotyka. Ponieważ brak nam historycznego dystansu do nas samych, sami nie wiemy, jak ono teraz w nas, jako narodzie, pracuje. Wbrew temu, co się najczęściej mówi o katastrofie i o wydarzeniach po niej, nie przypuszczam, by Polacy marnowali szansę. Chciałbym przekornie powiedzieć, że wykorzystują ją albo raczej, uczą się wykorzystywać.

Przede wszystkim musimy się nauczyć mówić o takich wydarzeniach. I nie jest to łatwe, bo, rzeczywiście, sytuacja nas przerosła. I pewnie przerosła by każdy naród. Uczyć się mówić to najpierw pozwolić na przeplatanie się różnych opowieści: historii zwykłych ludzi, bliskich i przyjaciół ofiar tragedii, wysoko postawionych osobistości i zwykłych obywateli, a także wielkich opowieści „metafizycznych” czy lepiej, historiozoficznych. Jest zrozumiałe, że każda z tych osób czy grup osób próbuje jakoś zrozumieć, pojęciowo objąć ten niepojmowalny ogrom tragedii i wplata go w szersze konteksty interpretacyjne. Ale szanując ich doświadczenia, słuchacz ma prawo podchodzić z rezerwą wobec wszelkich ideologizacji.

W Polsce od dwudziestu lat poszukuje się podskórnie  odpowiedzi na pytania: co to znaczy być Polakiem? jak myśleć o Polsce? jak czuć polskość i ją wyrażać? Nie są to proste pytania. Dlatego być może najważniejsze jest słuchanie ludzi, tego co przeżywają i jak przeżywają. Za mało siebie słuchamy jako współobywateli. W dniach takich jak 2 kwietnia 2005, a najwyraźniej później, 10 kwietnia 2010 widzieliśmy, że te zmagania różnych koncepcji i różnych sposobów odczuwania zaczynają przybierać nieraz gwałtowne formy wyrazu. Ludzie chcą być dosłyszani i wysłuchani.

Musimy tworzyć naszą duchową mapę w rzeczywistości Polski, w której istnieje uprawniony pluralizm światopoglądowy i religijny. Bardzo chcielibyśmy, żeby nas coś łączyło jako Polaków. I nie za bardzo wiemy chyba co to mogłoby być. Próbujemy starych sposobów, ale okazują się one już nieskuteczne. Poszukujemy więc nowych punktów startowych. W tych sporach, czasem budzących niesmak, jest chyba pewne poszukiwanie nowego języka, przestrzeni obrazów, także nowych rytuałów, które byłyby nam wszystkim, tak bardzo różnym, wspólne i pozwoliły wspólnie budować duchowy horyzont.

Paradoksalnie, przez to zamieszanie i skonfliktowanie, przez te wszystkie emocje, całe wydarzenie z 10 kwietnia głęboko zapada w społeczną podświadomość. Być może niektórzy zbyt naiwnie sobie wyobrażają formowanie się narodowych wielkich opowieści, symbolicznych punktów odniesienia na duchowej mapie narodu. Gdy popatrzyć na historię, żadne, z ważnych dla Polaków wydarzeń nie było i, po bliższym przyjrzeniu się, nie jest kontrowersyjne. To tylko upływ czasu sprawił, że emocje ostygły.
Myślę, że katastrofa smoleńska staje się duchowym punktem odniesienia może nie tyle przez medytacje, zadumę, wyciszenie, modlitwę, ale wprost przeciwnie, przez ostre starcia, odsłonięcie głębokich antagonizmów, różnic w koncepcjach historii, jej interpretacjach, pomysłach na duchowe życie Polski. 

Ten konflikt różnych sposobów przeżywania sprawia, że całe wydarzenie smoleńskie staje się nie tylko tragicznym ale i dramatycznym, głębokim narodowym przeżyciem. O nim się snuje wiele opowieści, i to na różne sposoby. Ufam, że wykuwa się w ten sposób jedna opowieść. Polacy nie marnują szansy. Dramatycznie szukają.

piątek, 1 kwietnia 2011

Interesująca interwerncja w sprawie krzyża




Professor Joseph Weiler's June 30 testimony before the Grand Chamber of the European Court of Human Rights, on behalf of the nations that intervened in favour of Italy against Ms. Soile Lautsi, regarding the exposition of crucifixes in public schools in Italy