W czasie wakacji mamy chyba jeszcze najwięcej kontaktu z
przyrodą, z tym, co naturalne. Dla mieszczucha – a większość ludzi na tzw.
Zachodzie żyje w miastach – przyroda to przedmiot tęsknot, przestrzeń wolności
od cywilizacji, to skojarzenia ze zdrowiem, wytchnieniem i radością. Czy
rzeczywiście owa przyroda, na łonie której wypoczywamy jest naturalna? Czy
możemy jej ufać i powierzyć się jej dobroczynnemu działaniu? A może to kolejny
artefakt naszej cywilizacji? Może rację mają ci, którzy mówią o nieodwracalnej
„utracie natury” (A. Brenner). I co to wszystko może mieć wspólnego z bioetyką?
Istnieje znaczne zainteresowanie tym, co pochodzi z natury.
Preferuje się style życia zgodne z naturą, naturalną żywność i kosmetyki, naturalność
jest preferowana w myśleniu i moralności. To, co naturalne jest pożądane. Jest
przecież tym, co pierwotne, zastane. Dlatego też może być miarą. Przyroda istnieje
sama z siebie, jest bezpieczną i wszechobejmującą podstawą egzystencji na Ziemi
od miliardów lat. Sama się reprodukuje i rozwija według swoich celów. To, co
naturalne jest zdrowsze, bezpieczniejsze niż to, co wytworzone za pomocą
ułomnej ludzkiej wiedzy. Takie są obiegowe poglądy.
Zwrócenie się do natury i jej idealizowanie jest oczywiście
owocem kryzysu ekologicznego, o którym permanentnie słyszymy, ale niewiele się
przejmujemy, ponieważ jest to tak ogromna i abstrakcyjna sprawa, że każdy
poszczególny człowiek jest totalnie bezradny. Ale czy rzeczywiście chodzi nam o powrót do natury?
Do jakiej natury chcielibyśmy wracać? Niestety, wydaje się, że chodzi o naturę ujarzmioną,
ukształtowaną, i przetworzoną przez środki naukowo-techniczne naszej
cywilizacji. Cokolwiek, plaża, góry, las, jeziora – wszystko nosi ślady
ludzkiej interwencji zarówno tej widocznej (choćby zwykłe molo, szlaki w górach,
falochron itd.), oraz tej mniej widocznej presji ze strony hałasu, zanieczyszczeń,
odpadów … Rzeczy oczywiste, więc nie zwracamy uwagi na ich symptomatyczną
wymowę. Trudno zresztą sobie wyobrazić możliwość ludzkiego funkcjonowania bez
modyfikowania natury. Co więcej, dziś w przyrodę musimy ingerować. Wymaga ona tzw.
ochrony, aby przetrwać. Doszliśmy do punktu, w którym sama z siebie nie jest w
stanie odtworzyć swoich stanów naturalnych i zachować podstawowych cyklów
ekologicznych. (Z. Wróblewski, Natura i cele).
Naturalność środowiska jest dziś kwestią problematyczną.
Faktem jest, że przyroda na Ziemi jest w znacznym stopniu przekształcona, jeśli
nie wprost „wyprodukowana” przez człowieka. Techniczne wpływanie na procesy
naturalne, ich modyfikowanie, sterowanie nimi, nasze zdolności reprodukowania
przyrody są tak znaczne, że trudno mówić o naturze jako czymś zastanym, czymś
co się tworzy spontanicznie. Stąd trudno powoływać się na naturę i naturalność
jako zastany porządek. Co więcej, wszyscy chcemy tego wpływu. Gdzieś głęboko
nie mamy zaufania do natury. Wydaje nam się, że zagraża ona naszemu życiu i
bezpieczeństwu.
Może będzie to zaskakujące, ale mam silne wrażenie, że w takim
kontekście lepiej da się zrozumieć procesy zachodzące w świadomości społecznej
i tendencje w debatach publicznych wokół kwestii eutanazji, aborcji,
diagnostyki prenatalnej, in vitro, itd., czyli szeroko rozumianej bioetyce. Są
to kwestie dotyczące ludzkiego ciała, tzw., przyrody wewnętrznej. Zmiany w
przyrodzie zewnętrznej dotykają nas najpierw poprzez wpływ na nasze ciało. Jest
ono czujnikiem stanu zewnętrznego środowiska. Wszystkie wymienione kwestie to także
problemy ingerencji w przyrodę. Stały się ogromnym problemem właśnie w
nowożytności, gdy człowiek w wyniku rewolucji naukowo-technicznej zdobył środki
panowania nad przyrodą i ciałem, a ją samą zaczął rozumieć za pomocą metafory
maszyny.
Problem braku zaufania do naturalnych procesów zachodzących
nie tylko w przyrodzie ale i w organizmie człowieka jest faktem. We wszystkich
podstawowych sprawach biologicznego życia człowieka: jedzenie, śmierć,
narodziny, seks – można zauważyć pogłębianie się odmowy zaufania do natury. „W
przypadku ciała człowieka natura przestała być godna zaufania, stąd też m .in.
ochrona zdrowia, reprodukcja i narodziny dzieci stają się domeną kontrolowaną
technicznie.” (Z. Wróblewski). W
istocie, trudno sobie wyobrazić życie człowieka Zachodu bez naszej zachodniej
medycyny. Jej rozwój stwarza kolejne możliwości ingerencji i odmowy zaufania
dla przyrody i jej procesów.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Jesteśmy trochę w
beznadziejnym punkcie. Sytuacja przyrody zewnętrznej jak i wewnętrznej stała
się bardzo niejasna. Problemy ekologiczne mają charakter globalny, a przez to
są ogromnie skomplikowane. Podobnie, uświadamiamy sobie powoli, że problemy
ludzkiego ciała dotyczą człowieka jako całości. Nie istnieje możliwość
stworzenia jednej teorii procesów zachodzących w przyrodzie czy w ludzkim ciele
z uwagi na ich ogromną złożoność i wielopłaszczyznowość. Doskonale to widać w
debatach nad zmianami klimatycznymi. Jest całe spektrum teorii, z których jedne
z mocą naukowego dowodu wykazują, że jest to proces naturalny, a inne, też
naukowo, że efekt presji cywilizacyjnej. Wskutek wielu czynników, które trzeba
wziąć pod uwagę nie da się konkluzywnie uzasadnić jednej z nich. Ta wielość
jest następnie ideologicznie wykorzystywana do promowania lub krytyki
określonej polityki ekologicznej. Analogiczna sytuacja jest w kwestii GMO czy
ludzkiej płodności. W związku z tym mamy całe spektrum całkowicie przekonanych
i przekonujących rzeczników sprzecznych stanowisk. Przez to i problemy
bioetyczne także są niejasne. Wydaje się, że bez przezwyciężenia kryzysu w
stosunku człowieka do przyrody, rozwiązania i zmiany sposobu widzenia i
odczuwania, wiele dyskusji etycznych jest nierozwiązywalnych.
Dodatkowo, ludziom Kościoła wciąż trudno przychodzi
zaangażowanie w ekologię. Istnieje pewien lęk przed ideologizacją, w jaką wiele
ekologicznych ruchów rzeczywiście popadło. Wiele z nich znalazło się w nurcie
New Age, złączyło się z neopogaństwem lub
animizmem, itd. To oczywiście skompromitowało wiele słusznych idei
ekologicznych. Kompromitację tę pogłębia teraz wykorzystywanie ekologicznych
haseł przez różne lobby polityczno-gospodarcze, koncerny i media, które chcą i
na tym zarobić.
Moim zdaniem jedynym, być może banalnym, wyjściem jest
szersze zaangażowanie biblijnie myślących chrześcijan w życie
społeczno-polityczne. Nie można dać się zepchnąć na margines religijnych spraw,
ani nie można ograniczyć się do rozważań czysto etycznych, tzn., zajmować się
tylko symptomami głębszego problemu. Konieczne są też szersze analizy
filozoficzne, w rodzaju tych, które dostarcza znakomity myśliciel niemiecki
Robert Spaemann (Spaemann niedawno otrzymał doktorat honoris causa Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego). Zaufanie do przyrody może się odnowić, kiedy
zobaczymy ją jako stworzenie, o czym dużo pisał np. Romano Guardini, inny
filozof z Niemiec. Może przyjść tylko przez wiarę w Boga Stworzyciela nieba i
ziemi. Ale to już temat na inny tekst.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz