piątek, 17 lutego 2012

Czy każdy relatywizm jest szkodliwy?


Wielu chrześcijan drży na dźwięk słowa „relatywizm” i niemal automatycznie oplata je siecią negatywnych skojarzeń. Wydaje się jednak, że termin ten posiada także znaczenie pozytywne. Przykładowo, trudno zarzucić szkodliwość relatywizmowi szczególnej i ogólnej teorii względności. Powiedzmy prowokacyjnie: pewne formy relatywizmu mogą nawet okazać się niezbędne dla chrześcijan, choćby po to, by program nowej ewangelizacji był przekonujący. 

Poszczególne elementy rzeczywistości: zdarzenia, procesy, osoby, mają wiele „twarzy”. Zawsze można je charakteryzować za pomocą różnych opisowych i wyjaśniających kategorii. Jak mówi filozof Nicholas Rescher, rzeczywistość posiada mnogość aspektów i dlatego konieczne się staje dla nas zróżnicowanie perspektyw. Oczywiście, człowiek jest leniwy – inni mówią, że ma tendencję do unikania komplikacji i dąży do prostoty – i woli ujmować świat jednorodnie, stara się go uniformizować, spłaszczać, niwelować jego złożoność, ujednolicać, ujednowymiarowiać, w końcu absolutyzować jedną perspektywę. Tym bardziej jest do tego skłonny, gdy wie, że posiada prawdę. Tymczasem, coś może być słuszne, prawdziwe, ale … nieadekwatne. Dlatego jest odrzucane. Tak może czasami zdarzyć się z tym, co proponują chrześcijanie.
Pluralizm perspektyw, a więc opinii, poglądów, jest zakorzeniony w pluralizmie aspektów rzeczy – niekoniecznie ktoś wygłaszający stwierdzenie inne niż moje musi być w błędzie (choć oczywiście może w danej sprawie popełniać błąd). Przykładowo, wiele się mówi o tym, że religia jest przyczyną zła w świecie. Chrześcijanie zaraz się oburzają i zadają kłam tym oskarżeniom. Tymczasem adekwatne spojrzenie potrafi spokojnie i uczciwie popatrzeć także od strony tych, którzy widzą różne formy zła w religii. Oni po prostu widzą inny aspekt rzeczy, którego ja, chrześcijanin, zafascynowany swoją tradycją, mogę nie widzieć. Być może trzeba przyznać się do tego z pokorą … i spróbować wejść w ich buty. To właśnie groźba relatywizmu sprawia, że boimy się przyznać do tego, że świat jest bardzo różnorodny oraz że można go bardzo odmiennie ujmować. 
Rozumienie winno dążyć nie tylko do prawdy, ale ambitniej – do adekwatności. Adekwatność ma na celu nie tylko poprawność, słuszność, prawdziwość, ale też całościowość, „wszechstronność”, ujęcie wzajemnych relacji pomiędzy punktami widzenia. Powinno nas raczej zajmować to, jak się sprawy mają, gdy wszystko weźmie się pod uwagę. Tak jest właśnie z negatywnymi i pozytywnymi stronami religii czy instytucji religijnych, które nieraz bardzo zawile się ze sobą splatają. Umiejętność wytrzymania napięć, które tu powstają jest nieraz bardzo trudne, ale nie musi prowadzić do relatywizmu. Może być uzdrawiające, uczyć pokory i trzeźwej oceny sytuacji. Niestety, jest to zadanie tylko dla ciekawych świata, pokornych i cierpliwych. Czy takie osoby wychowujemy w naszych wspólnotach wiary?
Dążenie do syntezy perspektyw, chęć ujęcia całości jest wielkim ludzkim pragnieniem. Jest to niezwykle pociągający ideał. Myślę, że atrakcyjność wiary leży właśnie w dążeniu do adekwatności, całościowości. Wiara z natury jest katolicka, czyli powszechna, chce szeroko objąć rzeczywistość. Obce są jej fanatyzmy czy fundamentalizmy. Ale to wymaga od chrześcijan dodatkowego wysiłku wchodzenia w buty innych i mozolnego odnoszenia do siebie wzajemnie wielości punktów widzenia (szczególnie istotne wydaje mi się to w etyce seksualnej). Tego brakuje wszelkim ateistycznym, sekularystycznym pozycjom. I zawsze będzie ich niedostatkiem – choćby dlatego, że nie posiadają odniesienia do tego, co transcendentne, a więc nie postrzegają istotnego aspektu rzeczywistości. Trudno  jest ateistom i sekularystom (jeśli to w ogóle możliwe) wejść w buty ludzi wierzących. Niektórzy chyba wyczuwają problem nieadekwatności tych stanowisk i dążą do stworzenia jakiejś namiastki owego pomijanego aspektu, mianowicie, ateistycznej duchowości. (Zob. André Comte-Sponville, Duchowość ateistyczna. Wprowadzenie do duchowości bez boga, Warszawa 2011).
Podsumujmy. Gdy ktoś odwołuje się tylko do wiary i religii, to jego twierdzenia mogą być prawdziwe, ale jednocześnie nieadekwatne. Jest tak, gdy te twierdzenia nie stoją w relacji z innymi aspektami rzeczywistości, na przykład tymi, które odkrywają różne nauki, sztuki, filozofie, czy choćby codzienne życie człowieka. (Nierzadko doświadczamy tego podczas niedzielnych kazań – zawierają prawdę, ale nie są adekwatne, bo nie odniesione do życia w różnych jego przejawach. Na przykład, ktoś mówi o wielkiej wartości miłości małżeńskiej, ale nie potrafi zrozumieć, jak nieraz przekraczające możliwości ludzi jest jej zrealizowanie w rozpadającej się relacji). Ludzie wierzący nie muszą się bać relatywizmu, rozumianego jako szczere próby popatrzenia na sprawy z innych punktów widzenia. W przeciwnym wypadku może się okazać, że głosząc prawdę Ewangelii, nie będziemy potrafili być adekwatni wobec rzeczywistości,  czyli będziemy mijać się z doświadczeniem słuchaczy i ich sytuacją egzystencjalną. A w związku z tym będziemy nieprzekonujący. Myślę, że program nowej ewangelizacji winien wziąć to pod uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz