niedziela, 1 stycznia 2012

Pina Bausch i wcielanie człowieka

Pina Bausch, zmarła w 2009 roku wybitna niemiecka choreografka, już za życia była legendą tańca. Wraz ze swoim Tanztheater Wuppertal Pina Bausch w Wuppertalu w Niemczech stała się jednym z najbardziej kontrowersyjnych zjawisk artystycznych w świecie tańca.

Wim Wenders przymierzał się do nakręcenia filmu o Bausch już od dłuższego czasu. Gdy ruszono z pracami w połowie 2009 roku, artystka nagle zmarła na raka. Wenders postanowił dedykować jej swój film. Premiera odbyła się na festiwalu Berlinale, 13 lutego 2011. Film otrzymał niemiecką nagrodę filmową, jako najlepsza produkcja dokumentalna. Od kilku tygodni jest na ekranach polskich kin.




Cztery z kilkudziesięciu spektakli Bausch stały się główną osnową filmu: Le sacre du printemps, Café Müller, Kontakthof oraz Vollmond. Wokół fragmentów tych przedstawień oplatają się indywidualne wypowiedzi współpracowników Bausch – aktorów Tanztheater. Lecz z ich ust nie pada ani jedno słowo. Praktycznie nie widzimy poruszających się warg. Wszystko o Bausch jest opowiedziane ruchem ciała. Krótkie zdania, padające gdzieś spoza ekranu, na którym pojawiają się twarze kolejnych osób, ujmują najważniejsze przeżycia aktorów dotyczące kontaktu z Bausch. Niektórzy zresztą w ogóle nie formułują swojej wypowiedzi słownie. Najważniejsze jest ciało, ruch i przestrzeń (często miejska i przemysłowa przestrzeń Wuppertalu). Jest to długa seria krótkich, ekspresyjnych, wyrafinowanych etiud – hommage  à Bausch. Niektóre są bardzo poruszające. Jak chociażby ta pod koniec filmu, gdy jedna z aktorek zasypuje ziemią inną, tańczącą. Wrażenie wywołane niesamowitymi układami choreograficznymi i oryginalną scenografią wzmocnione jest przez technikę 3D.

Bausch wyłania się z tych wspomnień jako jakaś guru, mistrzyni, która przenika człowieka do głębi i potrafi jednym słowem wypowiedzieć o nim prawdę. Niczym starożytna matka pustyni potrafi wypowiedzieć słowo, które trafia w sedno i przemienia człowieka.  Fascynujące jest to, jak Bausch pracowała nad ciałem i ruchem swoich aktorów, jak ich kochała, darzyła szacunkiem, pragnęła ich rozwoju, ich pełni, by potrafili wyrazić to, co jest w nich ukryte i głębokie. Słynne stało się jej powiedzenie: "My pieces grow from the inside out" (moje przedstawienia rosną od wnętrza). Nie raz też powtarzała, że dla niej najważniejsza jest konkretna osoba, jej przeżycia, jej specyficzny sposób wyrazu. Większość jej przedstawień to opowieści o poszukiwaniu miłości, bliskości, relacji międzyludzkich, szczególnie między kobietami i mężczyznami, z całym bogactwem napięć i trudności. Często też wracała do tematu lęku, samotności, alienacji, niezdolności do tworzenia relacji, odrzucenia, poszukiwania tożsamości. Ale to wszystko też przeplatane jest humorem, czułością I nadzieją.

Oglądanie tego filmu jest szokiem dla kogoś, kto większość życia spędza siedząc i porozumiewa się tylko słowami mowy. Odżywa fascynacja ludzkim ciałem. Jego możliwości stają przed człowiekiem jak objawienie.  
W kontekście świętowania Bożego Narodzenia pojawiał się jednak we mnie jakiś smutek. Dotyczył on tego, że w chrześcijaństwie tak niewiele mówi się o ciele, tak mało się używa ciała, tak bardzo się go w jakiś sposób lęka. A jeżeli już się zwraca uwagę na ciało i ruch, to sposoby jego aplikacji są bardzo wystylizowane, bardzo wepchnięte w schematy, jakby z obawy, by przypadkiem się nie wymknęło (jak to jest w liturgii).  Czasem może się wydawać, że w chrześcijaństwie mówi się o ciele prawie wyłącznie w kontekście seksu oraz miłości małżeńskiej (w tym kontekście przede wszystkim rozwija się teologię ciała).

Oglądając „Pinę” Wendersa, myślałem o Wcieleniu i o tym, czy rzeczywiście wyciągamy z tego faktu wszystkie konsekwencje. Pina Bausch uczyła wcielać człowieka. Bausch wciąż pytała swoich aktorów, czego tam gdzieś głęboko pragną, co jest ich najgłębszą tęsknotą. Prowadziła ich do kontaktu z tym, co w nich najgłębsze, z istotą bycia człowiekiem i uczyła to wcielać. (Szybko przychodzi na pamięć to, co uczył Karl Rahner o antropologii, która w swej istocie jest chrystologią). W jej teatrze jest coś co można by traktować jako preparatio evangelica, właśnie poprzez szukanie prawdy o człowieku w jego wnętrzu i uparte poszukiwanie coraz bardziej adekwatnych możliwości ekspresji owej prawdy w ludzkim ciele, poprzez ruchy, gesty, postawy, mimikę, cały język ciała. Zaskakujące, jaki skarb jest w nim ukryty, ile można opowiedzieć bez użycia słów. Może nawet opowiedzieć historię Boga, który chciał je przyjąć.

Patrząc na artystów Piny Bausch pogłębiało się we mnie przekonanie, że Wcielanie było i jest możliwe, i że Bóg wyposażył ludzkie ciało nawet w możliwości ekspresji Bożej największej Tajemnicy. Jakże mało z tego korzystamy. Czyli, jakże mało praktykujemy dogmat o Wcieleniu.

“Pina”, reż. Wim Wenders,  prod. Francja, Niemcy, Wielka Brytania. Polska premiera: 21 października 2011. Czas trwania: 1 godz. 46 min.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz