niedziela, 10 kwietnia 2011

Czy rok żałoby w Polsce to stracona szansa?

Doświadczenie katastrofy w Smoleńsku, jak mało które, dotknęło wszystkich Polaków, niezależnie jakiej opcji światopoglądowej byli. I ciągle jeszcze mocno dotyka. Ponieważ brak nam historycznego dystansu do nas samych, sami nie wiemy, jak ono teraz w nas, jako narodzie, pracuje. Wbrew temu, co się najczęściej mówi o katastrofie i o wydarzeniach po niej, nie przypuszczam, by Polacy marnowali szansę. Chciałbym przekornie powiedzieć, że wykorzystują ją albo raczej, uczą się wykorzystywać.

Przede wszystkim musimy się nauczyć mówić o takich wydarzeniach. I nie jest to łatwe, bo, rzeczywiście, sytuacja nas przerosła. I pewnie przerosła by każdy naród. Uczyć się mówić to najpierw pozwolić na przeplatanie się różnych opowieści: historii zwykłych ludzi, bliskich i przyjaciół ofiar tragedii, wysoko postawionych osobistości i zwykłych obywateli, a także wielkich opowieści „metafizycznych” czy lepiej, historiozoficznych. Jest zrozumiałe, że każda z tych osób czy grup osób próbuje jakoś zrozumieć, pojęciowo objąć ten niepojmowalny ogrom tragedii i wplata go w szersze konteksty interpretacyjne. Ale szanując ich doświadczenia, słuchacz ma prawo podchodzić z rezerwą wobec wszelkich ideologizacji.

W Polsce od dwudziestu lat poszukuje się podskórnie  odpowiedzi na pytania: co to znaczy być Polakiem? jak myśleć o Polsce? jak czuć polskość i ją wyrażać? Nie są to proste pytania. Dlatego być może najważniejsze jest słuchanie ludzi, tego co przeżywają i jak przeżywają. Za mało siebie słuchamy jako współobywateli. W dniach takich jak 2 kwietnia 2005, a najwyraźniej później, 10 kwietnia 2010 widzieliśmy, że te zmagania różnych koncepcji i różnych sposobów odczuwania zaczynają przybierać nieraz gwałtowne formy wyrazu. Ludzie chcą być dosłyszani i wysłuchani.

Musimy tworzyć naszą duchową mapę w rzeczywistości Polski, w której istnieje uprawniony pluralizm światopoglądowy i religijny. Bardzo chcielibyśmy, żeby nas coś łączyło jako Polaków. I nie za bardzo wiemy chyba co to mogłoby być. Próbujemy starych sposobów, ale okazują się one już nieskuteczne. Poszukujemy więc nowych punktów startowych. W tych sporach, czasem budzących niesmak, jest chyba pewne poszukiwanie nowego języka, przestrzeni obrazów, także nowych rytuałów, które byłyby nam wszystkim, tak bardzo różnym, wspólne i pozwoliły wspólnie budować duchowy horyzont.

Paradoksalnie, przez to zamieszanie i skonfliktowanie, przez te wszystkie emocje, całe wydarzenie z 10 kwietnia głęboko zapada w społeczną podświadomość. Być może niektórzy zbyt naiwnie sobie wyobrażają formowanie się narodowych wielkich opowieści, symbolicznych punktów odniesienia na duchowej mapie narodu. Gdy popatrzyć na historię, żadne, z ważnych dla Polaków wydarzeń nie było i, po bliższym przyjrzeniu się, nie jest kontrowersyjne. To tylko upływ czasu sprawił, że emocje ostygły.
Myślę, że katastrofa smoleńska staje się duchowym punktem odniesienia może nie tyle przez medytacje, zadumę, wyciszenie, modlitwę, ale wprost przeciwnie, przez ostre starcia, odsłonięcie głębokich antagonizmów, różnic w koncepcjach historii, jej interpretacjach, pomysłach na duchowe życie Polski. 

Ten konflikt różnych sposobów przeżywania sprawia, że całe wydarzenie smoleńskie staje się nie tylko tragicznym ale i dramatycznym, głębokim narodowym przeżyciem. O nim się snuje wiele opowieści, i to na różne sposoby. Ufam, że wykuwa się w ten sposób jedna opowieść. Polacy nie marnują szansy. Dramatycznie szukają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz