niedziela, 13 lutego 2011

Każdemu po bochenku!

Piekarnia, Bertolt Brecht.
Reżyseria: Wojciech Klemm. Obsada: Adam Nawojczyk, Wiktor Loga-Skarczewski, Marcin Kalisz, Grzegorz Grabowski, Bogdan Brzyski, Krzysztof Wieszczek, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Monika Jakowczuk, Beata Paluch, Zbigniew W. Kaleta, Bolesław Brzozowski, Błażej Peszek
Premiera: 20 września 2008, na Scenie kameralnej przy ul. Starowiślnej. Czas trwania: 1 godz. 30 min. (bez przerwy).

Nie ma kurtyny, ani na początku, ani na końcu. Być może więc przedstawiona sprawa zawsze była i zawsze będzie. Widzimy więc najpierw aktorów przygotowujących się do występu w czasie, kiedy my zajmujemy swoje miejsca i przygotowujemy się do oglądania; widzimy ich zresztą przez całą sztukę, jak pomiędzy swoimi kwestiami, siedzą gdzieś w koncie i popijają wodę mineralną.

Już od pierwszych kwestii, niestety, czuć, że Brecht pachnie myszką. Cała historia opowiedziana przez owego dramaturga raczej nie przekonuje, nie porusza, wydaje się być tanim moralizatorstwem, w stylu odchodzących już do lamusa dawnych kaznodziei. Jeszcze raz sprawdza się przekonanie, że każde dzieło sztuki wyhodowane na  piersiach ideologii, ma tylko względną wartość i szybko odchodzi do lamusa.
Trzeba jednak powiedzieć, że reżyser oraz młoda ekipa Teatru Starego dużo się napracowała - zespół dosłownie i w przenośni stawał na głowie – by jeszcze coś z tej sztuki wykrzesać dla współczesnego widza. Czasami ma się wrażenie, że wielość akrobacji i różnych sztuczek jest sugestią, że reżyser i aktorzy raczej się już tylko bawią brechtowską materią i formą. Dramat wydaje się być niekiedy sposobem na wyżycie się młodej aktorskiej energii: dużo skakania, krzyku, biegania, uderzania, dewastowania sceny, itp. Być może tylko tyle pozostało ze starej awangardy: pusty krzyk i gwałtowne gesty bez treści.

Można jednak też wyciągnąć pewne pozytywne refleksje. Sztuka dobrze pokazuje, na przykład, jak ludzie sami potrafią sobie stworzyć systemy, które będą ich z żelazną koniecznością wykańczały. System kapitalistyczny, dekonstruowany w sztuce przez Brechta, jest doprowadzony do perfekcji, wszystko tutaj pasuje (nawet pomoc charytatywna), wszystko ze wszystkim się wiąże, wszystko jest koniecznością. Ludzki odruch miłosierdzia – poza tym miłosierdziem zinstytucjonalizowanym – jest automatycznie karany przez system. Wszystko nakręca się samo i prowadzi człowieka do coraz większej ruiny, zchamienia, cynizmu i upodlenia: i to wszystkich, zarówno najuboższych, jak i najbogatszych. Ale czy tylko system kapitalistyczny? Dobrze wiemy, że i komunizm prowadził do tego samego i niewiele trzeba by zmienić, by Piekarnia dekonstruowała komunizm. A historia tylu innych pomysłów na życie społeczno-polityczne i ich rezultaty niewiele różnią się o tych dwu modelowych.

Piekarnia Brechta jest mocnym oskarżeniem, mocno wykrzyczanym sprzeciwem wobec społecznej niesprawiedliwości, która ciągle trwa, ciągle się odradza, jak w przypadku mitycznej Hydry: gdy ucina się jej jedną głowę, wyłania się z niej kilka następnych. Sztuka ta w interpretacji Klemma jest jakby  bezradnym wołaniem rozpaczy, która nie sili się na subtelne i intelektualne dywagacje, tylko podaje prosto z mostu nieskomplikowaną historię i nie ukrywa się za symbolami czy aluzjami. Po prostu brutalna rzeczywistość postawiona jest jak kawa na ławie. Dlatego Piekarnia jest w istocie do wykrzyczenia. Pewne rzeczy mogą wydawać się naiwne i nieaktualne. Niemniej, i to chyba jest zasługa reżysera i ekipy aktorskiej, prowokuje do rachunku sumienia z własnej hipokryzji i zakrywania oczu na odrastające Hydrze głowy. Bo, rzeczywiście, budzi wściekłość i poczucie bezsilności fakt, że świat tak łatwo znosi i tak cynicznie pomija ogrom ludzkiego cierpienia, chociażby z powodu głodu i cynizmu bogatych korporacji i państw. I rzeczywiście, samemu łatwo się o tym głodzie i cynizmie zapomina, i może zbyt często zadawala się tylko dziełami charytatywnymi, nie chcąc widzieć, że zbyt często konserwują i legitymizują one niesprawiedliwe struktury.

I w końcu refleksja polityczna: chyba dzisiaj lewica nie przyznawałaby się do swojego niegdysiejszego guru… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz