niedziela, 26 września 2010

Katecheza w szkole - czy to już wszytko?

Wprowadzenie i utrzymanie lekcji religii w szkole, i to w wymiarze dwóch godzin jest znacznym sukcesem polskiego Kościoła. Według mnie, do dobrych stron tej sytuacji można zaliczyć fakt, że, z jednej strony, pozwala ona na obecność w procesie wychowawczym osoby otwarcie i z urzędu (autoryzowanej przez biskupa) reprezentującej jakąś duchową tradycję religijną (w Polsce najczęściej katolicką); z drugiej, księża i zakonnicy muszą wychodzić ze swoich klasztorów i kościołów na zewnątrz i głosić Chrystusa nie czekając aż ludzie (nie tylko uczniowie ale także nauczyciele i inni pracownicy szkoły) do nich przyjdą.

Ciesząc się z lekcji katechezy w szkole, trzeba jednak też krytycznie podejść do tego zagadnienia i zapytać się, czy jest to już wszystko, co można zrobić w temacie katechezy i mistagogii wiary? Badania socjologiczne nad młodzieżą wychowywaną przez ostatnie dwadzieścia lat w systemie szkolnym zawierającym religię sugerują mizerne owoce lekcji katechezy, czy też szerzej, dotychczasowego pomysłu na formację religijną młodych (por. badania prof. J. Baniaka). Podobne, a może nawet mizerniejsze owoce, przynoszą lekcje religii w szkołach, np. w Niemczech czy Francji (na przykłady tych krajów często bezkrytycznie powołują się zwolennicy katechezy w polskiej szkole).

Słusznie, choć zbyt rzadko, zwraca się uwagę na zdecydowaną niewystarczalność lekcji katechezy w przekazie wiary, dokładnie dlatego, że odbywa się ona w salkach szkolnych i w rytmie zajęć szkolnych, które uniemożliwiają realizację pewnych istotnych aspektów wprowadzenia w życie religijne. W gruncie rzeczy na katechezie kontynuuje się często owo nowożytne chrześcijaństwo, które „zamiast wprowadzać w mistykę, oferowało nakazy i zakazy moralne, zamiast przybliżać tajemnice wiary, wbijało do głowy katechizmowe formułki, a zamiast zachęcać do wzrostu na drodze duchowej, stawiało warunek posłuszeństwa wobec autorytetu Kościoła” (Halik, Drzewo ma jeszcze nadzieje, s.44). W rzeczywistości, nawet jeśli jest to trochę przesadzona diagnoza, to jednak płytka katecheza (ograniczona do wiedzy o religii i moralności religijnej) może być większym zagrożeniem niż jej brak. Wielu młodych bowiem wnioskuje, że jeżeli na tym polega religia, to jest ona w moim życiu zbędna. Taka lekcja katechezy może przygotowywać tylko adeptów dla tzw. nowych ruchów religijnych i New Age’u, które „troszczą” się właśnie o aspekty duchowe niemożliwe do przekazania w szkole.

Wprowadzanie lekcji religii do szkoły, jest też wprowadzaniem nie tylko jakiejś wiedzy, ale też promowaniem pewnego określonego światopoglądu. Niestety, dzieci w wieku szkolnym, zwłaszcza w okresie gimnazjum i liceum przechodzą gwałtowny okres buntu wobec narzucania im czegokolwiek, wobec odgórnego wyznaczania im w co mają wierzyć. Chcą same spróbować budować swoje podejście do świata. Oczywiście, może się to odbywać i na katechezie, ale tylko wtedy, gdy będzie ona przestrzenią pełnego szacunku dialogu z młodzieżą i propozycją, nie zaś czymś, co należy bezkrytycznie uwewnętrznić. Niestety, często jest to z różnych względów niemożliwe. Dlatego też w skutek lekcji religii, religia i Kościół zakorzeniają się w psychice młodych, zbuntowanych ludzi jako opresyjne struktury, próbujące narzucić, w odczuciu młodych, arbitralny ogląd świata. Obecność tego negatywnego odczucia i jego pielęgnowanie na lekcjach katechezy, może bardzo zaburzyć późniejszą recepcję religii i stosunek do spraw religii i moralności chrześcijańskiej.

Zwraca się też uwagę – i słusznie – że lekcja religii w szkole nie zadziała, gdy nie będzie oparcia w rodzinie, czyli wśród dorosłych. Jednakże wydaje się, że często jest przeceniane coś, co można by nazwać „zdolnością katechetyczną” rodziców. Niestety, rodzice zastraszająco często posiadają wiedzę religijną – w najlepszym wypadku – na poziomie szkoły średniej i to głównie w postaci „szumów” informacyjnych, które rzadko dają całościową wizję, oddają piękno i głębię wiary. Pozbawieni są też często doświadczenia duchowego i umiejętności pogłębionej modlitwy. Nawet ci, którzy kiedyś byli bardziej aktywni religijnie, w skutek pędu życia, presji kulturowej, ekonomicznej, prywatyzują swoją wiarę – która w dorosłym życiu nie znajduje impulsów do rozwoju – do tego stopnia, że nie ukazują jej nawet w założonych przez siebie rodzinach. Co więcej, problemy, które stwarza współczesność są nieraz tak złożone, że bez pewnego fachowego wsparcia, możliwości dyskusji i wymiany zdań, ludzie nie są w stanie z racjonalnym przekonaniem przyjąć katolickich rozwiązań. Z własnego doświadczenia pracy z rodzinami wiem, ile trudu trzeba włożyć, by pomóc rodzinom być środowiskiem jako tako pulsującym wiarą.

Dlaczego więc tak niewiele mówi się o potrzebie katechezy dorosłych? Bardzo mało jest inicjatyw w tym względzie (zob. Instytut Duchowości Świeckich w Warszawie). Duchowa i religijna formacja tzw. młodych dorosłych (tzw. Young Adults, 25-35 lat) i ludzi w wieku średnim, bardzo często będących rodzicami, winna być priorytetem. Prawdziwym wyzwaniem byłaby właśnie katecheza dorosłych. Na razie chyba w polskim Kościele w ogóle nie wiemy, jak się za to zabrać.

W istocie, formacja religijna tego typu stwarza wiele problemów. Nie da się jej sformalizować. Taka katecheza nie przekłada się też na wymierne korzyści materialne, jakie daje stabilne zatrudnienie katechety w szkole. Jest to też katecheza wymagająca, gdyż nie ma struktur pewnego zewnętrznego przymusu, który to komfort daje instytucja. Trzeba też odpowiadać zrozumiałym językiem na problemy wyrosłe z długiego i zróżnicowanego doświadczenia wielu osób. Z tych i innych względów, katecheza dorosłych nie jest tak atrakcyjna i zapewne dlatego rzadko kto się kwapi by się o nią zatroszczyć.

Czy więc, tak naprawdę, Kościół, zadawalając się lekcjami religii nie przygotowuje sobie mocnej opozycji i poważnych trudności w przyszłości? Czy cieszenie się z sukcesu katechezy w szkole nie przysłania innych ważnych kwestii, i, np., nie odciąga kapłanów (nie pożera ich sił) od bardziej efektywnych form katechezy i mistagogii wiary? To co dziś się wydaje sukcesem, może być (oby nie) w istocie pyrrusowym zwycięstwem.