Trochę zbyt łatwo przyzwyczailiśmy się szermować słowem dewocja, określając nim starsze panie i panów, którzy często chodzą do kościoła, odmawiają różaniec i modlą się, na przykład, do Serca Pana Jezusa. Dewotem czy dewotką, oczywiście, może być i taka osoba, ale to określenie można z powodzeniem przypisać też wielu innym grupom katolików, może szczególnie tym młodym i wykształconym. Pomocą w zrozumieniu, że nie mijałoby się to z prawdą jest choćby dwuminutowa lektura hasła „dewocja” w tak autorytatywnym wydawnictwie jak Encyklopedia Katolicka. W tomie trzecim, na stronie 1226 czytamy: „dewocja – (…) w sensie negatywnym charakteryzuje się przerostem form zewnętrznych i przeżyć emocjonalnych (przesłaniających istotną treść religijną) oraz niewłaściwym zharmonizowaniem życia religijnego z postępowaniem moralnym i często jest utożsamiana z bigoterią lub faryzeizmem.”
Jeśli się konsekwentnie trzymać tej definicji, to można dojść do wniosku, że w takim razie większość Polaków jest dewotami i dewotkami. Bo, czy polski katolicyzm nie jest często charakteryzowany jako przerost form zewnętrznych i przeżyć emocjonalnych, np. związanych z Janem Pawłem II, przy jednoczesnym braku zainteresowania istotną treścią wiary chrześcijańskiej oraz nauki Papieża Polaka? Iluż to słabo identyfikujących się z Kościołem katolików z sentymentem i wzruszeniem wspomina papieża, jedzie do Rzymu na jego grób, kupuje gadżety z nim związane. Albo, czyż nie podkreśla się od dawna szokującej rozbieżności pomiędzy ogromnym odsetkiem ochrzczonych katolików a niechrześcijańską hierarchią wartości tak wielu Polaków? Widać to choćby w tak zastraszającym braku zdolności do pojednania i budowania zgody w życiu społeczno-politycznym.
Wielki Post wydaje mi się dobrą kuracją na tak rozumianą, obejmującą szerokie kręgi polskiego Kościoła, dewocję. Wystarczą już pierwsze słowa z księgi proroka Joela, jakimi liturgia rozpoczyna czterdziestodniową pokutę: (Jl 2,12-18) „Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, lament. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty!” Lekarstwo na dewocję jest jedno: trzeba sięgnąć do serca, przeżyć jego głębokie rozdarcie, poznać własną biedę, odkryć własny grzech oraz jednocześnie Boże nieskończone miłosierdzie. Tyle nieraz ukrytych motywów, pragnień, ambicji, „dobrych” intencji, bezkrytycznych sądów i dziwnych wyobrażeń steruje naszym zachowaniem i naszymi wyborami. Liturgia Wielkiego Postu każdego dnia pobudza do tego, by zobaczyć jak bardzo pokomplikowane są nasze decyzje i wybory i jak po prostu bezwiednie dryfują w kierunku zła (dramatu Męki i Śmierci Jezusa). Gdy zrozumiemy swoje powikłanie, nie przyjdzie nam już tak łatwo ocenianie innych, określanie ich jako dewotów, a pojawi odczucie, że to ja przede wszystkim potrzebuje Zbawiciela.
Wchodzenie w życie duchowe (którego budzenie i rozwijanie jest warunkiem bycia chrześcijaninem), bez głębokiej świadomości swojej własnej sytuacji wobec zła jest bardzo niebezpieczne, gdyż jest prostą drogą do dewocji i hipokryzji. Wiedzieli o tym bardzo dobrze Ojcowie Pustyni, gdy podkreślali bezwzględną konieczność wprawiania się przez całe życie w praktykowaniu nauki o penthos (smutku z powodu grzechu i uwikłania w zło); wiedział o tym św. Ignacy z Loyolii, który cały pierwszy tydzień swych rekolekcji poświęcił temu, by człowiek właściwie i dogłębnie rozpoznał swój grzech i skruszony stanął pod krzyżem miłosiernego Pana. Dopiero przeszedłszy tę via purgativa można spodziewać się prawdziwie „niedewocyjnych” owoców w życiu chrześcijańskim. Dopóki człowiek nie zaboleje nad własną nędzą, dopóki nie dotknie go to, jak bardzo jest uwikłany w grzech, egoizm, głupotę, nie przyzna się, że potrzebuje pomocy, wtedy nie jest w stanie przeżyć wydarzeń Wielkiego Tygodnia i rozpoznać sensu radosnej pieśni poranka pierwszego dnia tygodnia. I straci szanse na uleczenie z trapiącej go dewocji (hipokryzji, faryzeizmu).
Sprawa jest ważna. Przyzwyczailiśmy się zrzucać na innych oskarżenie o dewocję, dewocja nas denerwuje i jesteśmy skłonni ją piętnować ogniem i mieczem. I słusznie. Tylko że nie zauważamy, iż być może tworzymy sobie kozły ofiarne, by odwrócić uwagę od samych siebie. I to jest śmiertelne zagrożenie – zakłamywanie siebie i skazanie na banicję w krainę iluzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz