Wybrałem się do kina nie bardzo przekonany o tym, czy aby warto. Poszedłem raczej z pewnego sentymentu do Londynu, w którym spędziłem kilka trudnych, acz owocnych lat, i do brytyjskiej kultury, która Polakowi może wydać się przeniknięta poczuciem wyższości i trochę nadęta. Jeszcze przez kilka pierwszych minut siedziałem zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem będąc na owej projekcji. Odczucia jednak zmieniały się szybko. Hooper nie celebruje brytyjskości, jak to często robią produkcje wyspiarzy. W filmie wyczuwa się ironię i dystans, próbę uczłowieczenia zastygłych form powagi i dostojeństwa, które wydają się czasem nieludzkie.
Film „Jak być królem” to historia księcia Yorku, któremu przyszło stanąć na świeczniku i porwać za sobą cały naród do walki z Hitlerem (jego starszy, przystojny i wygadany brat, niestety, nie dorastał do zrozumienia powagi sytuacji, zadurzony w swojej amerykańskiej rozwódce). Przyszły Jerzy VI, a prywatnie Bertie, miał jednak ogromną przypadłość: jąkał się. Z jednej strony Hitler, wspaniale przemawiający; z drugiej strony on: zakompleksiony władca imperium, w którym nie zachodzi słońce ( w tamtych czasach Imperium Brytyjskie miało jeszcze 58 kolonii na całym globie).
Mały problem urasta do sprawy wagi państwowej, sprawy od której zależą losy wielu ludzi: bo król musi przemawiać, musi być głosem całego państwa, a państwo to jest potężne. Ogromny dramat samej osoby. Z oporem i pośród ucieczek, przełamuje lęk przed zderzeniem się z prawdą o swoim życiu, a zwłaszcza o swojej dysfunkcjonalnej, królewskiej rodzinie. Bo, w istocie, z czasem uświadamia sobie, że ten mały problem ma głębokie korzenie w przeszłości. Okazuje się, że trzeba zająć się nim całościowo, na różnych poziomach. A stawką są losy świata (trochę brytyjskiej megalomanii rodem z pewnych nurtów kina amerykańskiego).
Pomaga mu w tym pewien Australijczyk (a więc potomek różnej maści złoczyńców – jak to jeszcze funkcjonuje w brytyjskich uprzedzeniach i schematach: Australia była w czasach kolonialnych jednym wielkim więzieniem i miejscem zsyłki) o imieniu Lionel. Dokładniej, pomogła mu cierpliwa przyjaźń tego samouka logopedy. Przy pomocy Lionela oraz swojej żony, Bertie, czyniąc raz krok w przód raz w tył, przebija się przez schematy wyznaczone przez społeczne role i klasowe uprzedzenia, walczy z lękami, którymi napełniło go bolesne dzieciństwo, poczuciem krzywdy, niższości, bycia nieudacznikiem. W końcu, dzięki dobroci bliskich sobie ludzi, wygłasza koncertowe przemówienie.
Film zbudowany prostymi środkami, kwestionuje szalone zwiększanie budżetów w dzisiejszej kinematografii, które owocuje tylko efekciarstwem. Nie środki, ale pomysł, bardzo ludzkie zmaganie, ludzki dramat, przyciągają jak magnes człowieka. Wzruszający film ładnie pokazuje, że każdy człowiek jest cenny i ma wiele do dania innym ludziom. Ludzkie zaś kalkulacje, preferencje, faworyzowanie padają najczęściej ofiarą ironii losu. Może być to miłe i pouczające rodzinne doświadczenie w niedzielne popołudnie.
Jak zostać królem (ang. The King's Speech, 2010). Reżyseria: Tom Hoopera. Scenariusz: David Seidler. Występują: Colin Firth (jako Król Jerzy VI), Geoffrey Rush (jako logopeda Lionel Logue). Premiera: 28 stycznia 2011 (Polska), 6 września 2010 (Świat). Produkcja: Australia, USA, Wielka Brytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz