Medialnym zjawiskiem, które mocno kształtuje dzisiejszą kulturę myślenia, jest dyskutowanie problemów tylko wtedy, gdy wszyscy je dyskutują. Coś jawi się jako temat wart podjęcia wyłącznie wtedy, gdy wszyscy o tym rozprawiają. Wrzawa głosów, kipiące emocje, lawa słów. Typowe dla mediów. Nolens volens temu stylowi ulegają też katolickie środki społecznego przekazu. W końcu to też media.
Patrząc ogólnie, w mediach problem jest istotny, ważny, ciekawy dopóty, dopóki buzują wokół niego emocje. I chyba najczęściej chodzi po prostu o to, że „aktualny temat” to sposób na ich wyładowanie. Mamy wtedy festiwal mniej lub bardziej subtelnej agresji, złośliwości, przytyków, insynuacji albo zwykłej brutalności. I pozorowania, że myślimy nad sprawą. Tak zwane „poszukiwanie prawdy” kończy się wraz z wypaleniem się emocji. A te się wypalają, gdy dziennikarze, felietoniści i forowicze tracą pomysłowość i kończą się zasoby leksykalne albo pojawia się nowy temat, który pobudza emocje. Ich temperaturę z niesłychaną czułością mierzą analitycy słuchalności, oglądalności, klikalności i innych „-ości”. Tak rozgrywa się akt stworzenia aktualnego tematu.
Tymczasem poszukiwanie prawdy to sprawa syntezy rozumu i pasji tego, by wiedzieć, jak jest; to kwestia wewnętrznego dążenia, które jest wytrwałe, stałe, i niespokojne dopóty, dopóki nie zostanie nasycone poznaniem i rozumieniem. Czy pogoń za aktualnością nie stępia głębszych pragnień, zwłaszcza pragnienia poznania tego, jak rzeczy się rzeczywiście mają? Po prostu, prawda staje się nieinteresująca, bo nieaktualna.
Wydaje mi się, że my katolicy zaczynamy właśnie tak po medialnemu myśleć o sprawach świata. W oczywisty sposób prowadzi to do zastraszającej fragmentaryczności wiedzy i powierzchowności w rozumieniu nieraz ogromnie złożonych problemów. To jest niestety koszt tego, by być aktualnym. Bycie aktualnym jest bowiem w medialnej hierarchii – która coraz bardziej staje się naszą – najwyższą wartością. A to, czy problem został dobrze naświetlony, pogłębiony, czy posunięto się o krok dalej, czy zebrano i przeczytano odpowiednią dokumentację – już nikogo nie interesuje. Chyba, że … temat odżyje! Ale wtedy cała dyskusja zaczyna się dokładnie od początku. Tak jakby wcześniejszej nigdy nic nie było.
Dlatego wysuwam postulat: dobrze jest czasami być mniej aktualnym, ale mieć poczucie, że przynajmniej jeden problem na miesiąc został choć trochę pogłębiony. Może nie jest to zły pomysł, by – dla odróżnienia się od mediów świeckich – media katolickie opracowywały w specjalnych działach obszerniejsze dossier, zawierające pogłębione studia (albo przynajmniej odnośniki do nich) dla poszczególnych, niedawno aktualnych tematów. Może byśmy uniknęli tego, że dyskusje ciągle pozostają w tym samym punkcie. Punkcie startowym. A forowicze łatwiej rozróżnialiby merytoryczność i duby smalone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz