Czas matur, czas wyboru dalszej drogi życia. Wielu
maturzystów jeszcze się kryje ze swoimi preferencjami co do studiów i uczelni.
Nie chcą zapeszać. Słusznie! Wpierw matura, potem biura (rekrutacyjne)! Już od
miesięcy wabią uczelnie techniczne sponsorowanymi kierunkami i świetlaną
karierą zawodową. Wabią pełnokrwiste uniwersytety perspektywicznymi kierunkami
studiów, najlepszą kadrą, największą biblioteką, najbardziej wypasionym
wyposażeniem, najintensywniejszym życiem studenckim dziennym i nocnym.
W tym wszystkim wyróżniają się filozoficzne kierunki studiów
– nie mają czym wabić. Bo czym miałaby wabić? Czystym myśleniem, mierzeniem się
z jego możliwościami? A kto dzisiaj chciałby myśleć o myśleniu? Wielu wystarcza
worek narzędzi dla realizacji celów wyznaczonych przez aktualną sytuację
społeczno-polityczno-gospodarczą. Filozofia interesuje się wszystkim, chce
objąć całość i to w najbardziej podstawowym aspekcie. Kto się dzisiaj stara się
patrzeć dalej niż czubek własnego nosa? Powodzeniem cieszą się nawet najdroższe,
ale za to praktyczne zajęcia, konkretne umiejętności, kursy, szkolenia, warsztaty.
Kto ma czas, chęci i cierpliwość, by zajmować się, tak dziwnymi pytaniami, jak
choćby: co to znaczy, że rzeczy „istnieją”? Co jest ostateczną przyczyną ich
istnienia? Dlaczego zachodzą błędy w poznaniu i jak się przed nimi chronić? Czy
to, co istnieje, jest w jakimś sensie wartościowe? Czy i jaki sens lub cel ma
życie i działalność człowieka? …
Z każdym rokiem dramatycznie topnieje liczba zadających
sobie podobne pytania studentów i to nawet na najlepszych kierunkach
filozoficznych. Spadek powołań na filozofa jest o wiele bardziej dramatyczny
niż spadek powołań w zakonach żeńskich. Gdy się mówi, że jest coraz mniejsze
zainteresowanie religią, to w przypadku filozofii to zmniejszenie trzeba
zmniejszyć dwa albo trzy razy. Można mieć czasem wrażenie, że aby zajmować się
filozofią trzeba być nieraz bardziej motywowanym i bezkompromisowym niż
angażując się w religię.
Z czasem może się okazać, że filozofię studiują jedynie
klerycy i księża (żeby uczyć kleryków). Bo muszą. Dwa lata (u jezuitów trzy).
Byłby to wielki paradoks. Filozofia, czasem najbardziej zażarty przeciwnik
religii, przeżywa dzięki tejże. Ale nie ma się co łudzić. Także przyszli księża
nie lubią filozofii. Dwa pierwsze lata w seminarium to dla wielu droga przez
mękę. Ale gdy przychodzi teologia – no wreszcie! To jest to! Nareszcie coś, co
się przyda! Może dlatego niedawno watykańska Kongregacja ds. Wychowania
Katolickiego ogłosiła dokument, w którym kładzie księżom na serce solidne filozoficzne
wykształcenie (styczeń 2011).
Filozofia to nie jest mędrkowanie, swobodna ekspresja stanów
z pogranicza uczuć i myśli – jak
wyobrażają sobie rodzice, straszeni przez dzieci pójściem na filozofię. (Choć
czasami bywa „pewnym sposobem życia, pewnym sposobem ekspresji osobowości czy
organizacji samoświadomości i samoutwierdzania się w bycie” – jak mówi fachowo
A. Stępień w swoim słynnym Wstępie od
filozofii). Filozofia to ciężka, zdyscyplinowana i metodyczna praca
myślenia. O co w tej pracy chodzi? Na przykład, o odkrywanie i precyzowanie
nowych punktów widzenia. Ktoś może powiedzieć: po co nam to? Już mamy jedynie
słuszny, ekonomiczny punkt widzenia! Ta
filozoficzna praca polega też na coraz pełniejszym uświadamianiu sobie założeń
i konsekwencji przyjmowanych przez nas stanowisk? I znowu: po co nam to? I tu
się zgodzę: może nieraz sami ośmieszylibyśmy się we własnych oczach, widząc,
jak kruche są gliniane nogi naszych najbardziej ukochanych poglądów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz