Brytyjski teolog, Nicholas Lash pisał kilka lat temu: „Nie
doceniamy zagrożenia, jakie stwarza dogłębna nieznajomość chrześcijaństwa w
kulturach współczesnego Zachodu. (…) Podejrzewam, że w Wielkiej Brytanii owa
ignorancja częściej przybiera trudniejszą do zidentyfikowania formę milczącego
założenia, że ‘wszyscy wiedzą’, co głosi chrześcijaństwo, i że ‘wszyscy
wiedzą’, że to fałszywe przesłanie” (Pytanie
o Boga. Świętość, mowa i milczenie). Słuchając czy czytając w Internecie
wiele dyskusji można odnieść wrażenie, że całkiem podobnie jest w Polsce. Brak
wiedzy o religii dotyczy nie tylko ludzi niechętnych Kościołowi, ateistów,
agnostyków, obojętnych. Coraz mniej wierzących zna swoją wiarę. Jej znajomość
ogranicza się nieraz do ogólnej wiedzy o tym, które właśnie mamy święta, kiedy
idzie się z koszykiem do święcenia, czy kiedy jest Wigilia. W sposób bezwstydny
obnażają to komentarze w polskim Internecie, artykuły dziennikarzy i ich
pytania w wywiadach i na konferencjach prasowych, a nawet, (sic!) uczestnicy
rekolekcji, czyli zdawałoby się ludzie zaangażowani religijnie. Po ponad
dwudziestu latach katechezy w szkole fakt ten budzi niemałe zdumienie.
Ignorancja to jedna rzecz. Gorzej, że towarzyszy jej
przekonanie o własnej wiedzy, a wraz z tym negowanie potrzeby, by się jednak
czegoś dowiedzieć, coś więcej zrozumieć. Istnieje za to ogromny pęd do
dyskutowania o religii, Kościele i wierze. Prawie wszystkim się wydaje, że
wiedzą, i to całkiem dobrze, o co chodzi w chrześcijaństwie, w wierze i w
Kościele. Wszyscy się czują kompetentni do zabierania głosu, najczęściej, by
krytykować, podważać, odrzucać, obrażać, wyśmiewać.
Brak wiedzy o tym, co rzeczywiście głosi ta lub inna religia
(choćby to, jak w chrześcijaństwie rozumie się Boga), jakie funkcje spełnia w
społeczeństwie oraz w życiu jednostki, jest
bardzo niebezpieczny. Po 11 września 2001 roku często wskazywano, że polityka,
która pomija rolę religii w życiu ludzi i społeczeństw wiedzie prędzej czy
później do katastrofy. Dla wielu komentatorów i myślicieli jest to wydarzenie
kompromitujące idee sekularystyczne. Religii nie da się wyeliminować z życia
większości ludzi na świecie. Ona dotyczy głębokich pokładów człowieka i jego życia. Nie ślizga się po
powierzchni jak ekonomia, polityka, media, czy nawet nauka. Religia zasadniczo
modyfikuje styl życia, ludzkie wybory, sposób widzenia świata. Obejmuje całego
człowieka. Nie można lekceważyć przekonań religijnych, lecz starać się je
rozumieć i szanować prawo do ich wyrażania. Inaczej zaprzecza się faktom w imię
ideologii.
Ignorancja pozwala przede wszystkim na błogostan
lekceważenia (i jednocześnie powoduje ukryty lęk przed tym, czego się nie zna).
Wyśmiewanie się z religii może kogoś odprężać, relaksować, dać poczucie, że
jest błyskotliwy, inteligentny czy elokwentny. Czyli po prostu może się w łatwy
i przyjemny sposób dowartościować (a może i wyprzeć ów lęk przed nieznanym). Ale
to tylko złudzenie. Najczęściej takie popisy to pełne upojenia bitwy błędnych
rycerzy z wiatrakami własnych wyobrażeń na temat wiary i religii. Pokazowym
modelem jest książka R. Dawkinsa, Bóg
urojony, i cała późniejsza krucjata Czterech Jeźdźców Apokalipsy (S.
Harris, D. Dennett, Ch. Hitchens). Profesor zoologii, inspirując się teorią
ewolucji, wymyśla sobie boga (takie duże zwierzę). Następnie stara się siebie i
innych przekonać, że w niego właśnie wierzą chrześcijanie (oraz muzułmanie i
Żydzi). A w końcu, by dowieść, że on nie istnieje, wyładowuje na nim cały
arsenał swoich pomysłów, eksploatuje do granic absurdu naukowe pojęcia, wyniki i
teorie, wypuszcza wprost noworoczne fajerwerki swojego kunsztu retorycznego, a
właściwie erystycznego. Obawiam się, że takich Dawkinsów będzie coraz więcej, w
miarę jak wiedza o religii – i konkretnych, historycznych religiach – będzie
coraz uboższa. Słusznie zauważa Lash: „tragedia współczesnej kultury zachodniej
polega między innymi na tym, że padła ofiarą złudzenia (powszechni podzielanego
zarówno przez wierzących, jak i niewierzących), że mówienie o Bogu jest dziecinnie łatwe”. Tymczasem jest to ekstremalnie trudny wyczyn
ludzkiej mowy: ująć Nieuchwytnego. Dlatego prawdziwie błyskotliwy, inteligentny
i elokwentny musi być wierzący, by rozumieć to, w co wierzy i by bronić wiary,
która zasadniczo przerasta możliwości obrony li tylko rozumowej.
Dla balansu trzeba dodać, że nie lepiej jest z wiedzą o
wszystkim, co wartościowe w dziejach ludzkości. Narzeka się na kiepską
znajomość matematyki, geografii, fizyki, a ostatnio także historii. I te
wymiary ignorancji dostarczają dobrego materiału na Don Kichote’ów i odkrywców
Ameryki spod kapelusza. Zbigniew Herbert
podróżując po Grecji pisał ze smutkiem: „Jednym z grzechów naszej kultury współczesnej
jest to, że tak małodusznie unika ona formalnej konfrontacji z wartościami
najwyższymi, a także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów
… Istnieje błędne pojęcie, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej,
że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku […]” (Labirynt nad morzem). Niestety, nic się samo nie robi ani nie myśli.
Z niczego stwarza tylko Bóg.
I ostatnia uwaga, tym razem o zaangażowanych religijnie. Nieraz
można mieć wrażenie, że wierzący oczekują od religii raczej tego, co się nazywa
„duchowość”, aniżeli chcą ją poznawać, zgłębiać, rozumieć. Warto może jeszcze
raz wrócić do Nicholasa Lasha: „Kiedy ludzie twierdzą (a czynią to, jak się
wydaje, coraz częściej), że bardziej interesuje ich ‘duchowość’ niż ‘religia’,
to przeważnie oznacza tyle, że przedkładają balsam prywatnych fantazji i
aromaterapię kojących sentymentów nad ciężką pracę myślenia i działania,
wspólną walkę o zrozumienie świata, jego odkupienie i uzdrowienie”. Nic
dziwnego, że R. Dawkins i ci, którzy chcą należeć do jego apokaliptycznej
stajni, staje się postrachem uduchowionych wierzących. Wiara potrzebuje być
przemyślana, zaprzęgnięta do działania, a często i przecierpiana, by zostać
zrozumiana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz