sobota, 29 maja 2010

Kto posiadł ducha Soboru?

Teologia to tylko jeden z punktów odniesienia w chrześcijaństwie i aby dobrze spełniała swoją rolę musi być umieszczona w szerszym kontekście życia Kościoła i rzeczywistości wiary.

Za pontyfikatu Benedykta XVI dużo się mówi o duchu Soboru Watykańskiego II. Padają pytania, kto go posiada? jaki ten duch Soboru jest? jak się ma przejawiać? Jednak we wszystkich próbach odpowiedzi warto pamiętać, że nie ma innego ducha Soboru niż Duch Święty. Jeżeli jest jakiś duch Soboru, za którym należy pójść, i którym trzeba się inspirować, to jest to Duch Święty. Ducha Świętego jednak nie da się uchwycić. Żadna z grup, stronnictw polityczno-kościelnych, czy kierunków teologicznych nie może twierdzić: „to mamy Ducha Świętego w posiadaniu”. To raczej Duch Święty nas posiada.

Ten Duch jest przede wszystkim Duchem jedności. Ducha jedności dobrze widać w stylu postępowania Ojców Soborowych. Starano się bardzo, aby każda decyzja soborowa została przyjęta maksymalną ilością głosów, a najlepiej jednogłośnie. Tak próbowano sformułować teksty, by każdy uczestnik Soboru mógł siebie w nich odnaleźć (stąd ich niejednoznaczność – Sobór ma jednak wytyczać „gramatykę dyskursu”, a nie podawać sztywne, „ jedynie słuszne” rozwiązania). Był w tym szacunek dla Bożego Ducha w drugim człowieku, nawet gdy proporcje opcji teologicznych i kościelno-politycznych były bardzo nierówne. Wierzono, że także w tym, co mówi mała grupa Ojców jest cząstka prawdy i warto, by znalazła swój wydźwięk w oficjalnym tekście.

Z jednej strony, trudno odnaleźć soborowego Ducha jedności w słowach ostatniego listu ks. Künga do biskupów świata (sic!). Dziwi ten brak u kogoś, kto ciągle obnosi się ze swoim wkładem w opracowanie dokumentów Soboru (zresztą tylko jako ekspert jednego z biskupów, nie jako Ojciec Soborowy). Ostatni list ks. Künga jest otwartą zachętą do rozłamu w Kościele, stymulacją do podziałów, buntów i rozbicia jedności. Wyczucie wspólnoty nie jest jego mocną stroną. Z drugiej strony, także Kościół oficjalny, większościowy, winien zadbać o możliwie najszerszą jedność i wsłuchać się w słowa mniejszości. Duch Soboru zaprasza do tej praktyki także i w okresie posoborowym. Po części jest to widoczne w podejściu do tzw. tradycjonalistów, mało wyraźne natomiast w podejściu do progresistów pokroju „My jesteśmy Kościołem”.

Patrząc z innej strony, można odnieść wrażenie, że ks. Küng kompromituje swoje postulaty własną postawą i zachowaniem. Jego ciągłe pretensje, arogancja, niewybredne ataki sprawiają, że odpycha od siebie i zamyka ludziom drogę do dialogu, który, aby był autentyczny musi być prowadzony w atmosferze wzajemnego szacunku. Jego zachowanie prowadzi do wrażenia, że opierając się na jego wizji Kościoła, nie da się kształtować życia według uznanych chrześcijańskich cnót, które sprzyjają wzajemnemu zrozumieniu i chrześcijańskiej miłości. Czy w oparciu o teologiczną wizję Künga udałoby się żyć świętością, celem chrześcijańskiego życia? Küng rzeczywiście zapomina, że Kościół reformują przede wszystkim święci. Jego postulaty byłyby bardziej przekonujące gdyby sam stawał się człowiekiem świętym i postrzeganym jako taki. Dlatego warto jeszcze raz podkreślić: prawdziwym, największym kryzysem Kościoła byłby brak świętych osób, nieumiejętność prowadzenia ludzi do świętości.

Wydaje się, że wielu ludzi w Kościele przejawia opór wobec idei promowanym przez Künga właśnie dlatego, że stoi za nimi Küng, że je po swojemu zinterpretował i zradykalizował. Być może kiedy go zabraknie Kościół zaangażuje się w pewne idee, które dziś są z nim kojarzone. Oczywiście, wtedy niektórzy dzisiejsi zwolennicy Künga będą zawłaszczać sobie zmiany w Kościele i mianować Künga prorokiem Kościoła przyszłości. Ale wszystkie głoszone przez niego idee są w gruncie rzeczy w Kościele obecne i żywe. Być może Küng właśnie przeszkodził im się rozwinąć poprzez swoją arbitralną i ekstremalnie kontrowersyjną interpretację a przede wszystkim poprzez własną arogancję, złośliwość i niecierpliwość.

Jest też jasne, że nie wolno – pod groźbą ideologizacji – zapełniać każdego problemu wyłącznie zachętą do pobożnych praktyk, zachętą czynioną w duchu ucieczki od problemu i szukania świętego spokoju. Byłoby to niedopuszczalne podejście. Należy modlić się, myśleć, działać, a także cierpieć (N. Lash). Warto myśli z tekstów Künga wprowadzić w ten obieg i uzupełnić o wymiary, których brakuje Küngowi, złagodzić przeakcentowania, które bardziej niż z racji merytorycznych wynikają z racji polemicznych. Wiele rzeczy pewnie trzeba przekształcić, skorygować, trochę inaczej ustawić. Nie można jednak wylewać dziecka wraz z kąpielą. Dzieło każdego człowieka wymaga bardzo zniuansowanego podejścia, które wychwytuje powiązania, konteksty, intencje. To zazwyczaj dokonuje się w dystansie czasowym. Faktem, jest, że takiej pogłębionej ocenie swojego dzieła zdecydowanie nie sprzyja sam Küng. Nie mniej Küng nie jest kimś, kto jest nieświadomy teologii i tradycji Kościoła. Jest to człowiek jak najbardziej kompetentny, jeśli chodzi o intelektualną stronę chrześcijaństwa. Kompetencja jednak nie wystarcza. Trzeba ją uzupełnić o wymiar świętości i życia w Duchu Świętym.

Uwagi te nie powinny zwalniać z teologicznej dyskusji z Küngiem, czyli z dyskusji na jego poziomie. Jednak trzeba też dodać, że te dyskusje są już od lat prowadzone na łamach czasopism teologicznych i w książkach naukowych (przede wszystkim w Niemczech i w USA). Tym zaś, którym wydaje się, że brakuje merytorycznej dyskusji z Küngiem warto przypomnieć, że prace Künga spotkały się z krytycznymi analizami czy próbami pewnej recepcji ze strony K. Rahnera, H. Ursa von Balthasara, H. Häringa i wielu innych teologów (żeby wymienić tylko te bardziej znane osoby). Warto też zapoznać się z fundamentalną krytyką poglądów Künga przedstawioną przez niemieckiego myśliciela Hansa Alberta.

Ks. Tischner napisał kiedyś o swoim stylu krytykowania Kościoła słowa, nad którymi warto by zastanowił się każdy poważnie traktujący siebie reformator: „staram się oceniać życie Kościoła nie tyle przez pryzmat takiego lub innego sukcesu albo takiej lub innej klęski, ale przez pryzmat Ewangelii. Ewangelia jest siłą Kościoła, odejście od Ewangelii jest jego słabością. Wiem, że taka ocena nie przychodzi łatwo. Stwarza wrażenie, jakbym dokładnie wiedział, czym jest Ewangelia i na czym polegają odstępstwa od niej. Tego także dokładnie i do końca nie wiem.” Poruszające słowa, które stawiają wszystko we właściwym świetle.

Ks. Tischner dodaje: „Każda epoka ma świadectwa, które mówią jej, czym jest Ewangelia.” Czy jednym z tych świadectw jest dzieło i życie Hansa Künga? Od czasu gdy teologia rozeszła się z duchowością i mistyką, teologów i ich „lekarstwa na wszystko” trzeba traktować z dystansem i krytycznie.

1 komentarz:

  1. [Tak próbowano sformułować teksty, by każdy uczestnik Soboru mógł siebie w nich odnaleźć (stąd ich niejednoznaczność – Sobór ma jednak wytyczać „gramatykę dyskursu”, a nie podawać sztywne, „ jedynie słuszne” rozwiązania). ]

    i właśnie dlatego wszystkie dokumenty soborowe muszą znaleźć się na śmietniku.

    OdpowiedzUsuń